Gdy niespodziewanie dotarłam do informacji o spektaklu, który Dziewczyny mają grać jeszcze w styczniu i to w dzień moich kolejnych 40-stych urodzin, natychmiast zmieniłam plany. Postanowiłam, że zrobię sobie tym razem zupełnie inny prezent urodzinowy. Trochę wciąż muzyczny, a jednak nie w formie koncertu. Byłam przekonana, że porządna dawka śmiechu przyda mi się, aby z podniesioną głową przyjąć na swoje barki kolejny rok doświadczenia. Ten z Was, kto miał przyjemność już oglądać występy osób tworzących Teatr AFRONT wie, że to była jedna z lepszych decyzji.
Artystki wraz z akompaniującym Im na klawiszach panem Wojtkiem potrafią na scenie niemal wszystko.
Oj, TAK! Zdecydowanie warto było odszukać miejsce spektaklu
– choć znowu tak łatwo nie było. Pewne zamieszanie wprowadziły zagadkowe napisy, które ujrzałam przekraczając ogrodzenie budynku z adresem – Lubelska 30/32.
Przyznam się Wam, że gdy ujrzałam słowa: „Z punktu widzenia drogi mlecznej” pomyślałam niemal od razu, że to jakiś znak. Ale chyba nie był nim jednak, gdyż wejście okazało się być zupełnie gdzie indziej. Tym razem w poszukiwaniach towarzyszyły mi trzy osoby, które podobnie jak ja, wybrały się na to przedstawienie. Wspólnymi siłami udało się nam rozwiązać zagadkę i znaleźliśmy odpowiednie drzwi. Prawie, jak w magicznych opowieściach. A potem już tylko pozostało wspiąć się na trzecie piętro po schodach. Osiągnięcie celu wędrówki oznajmiały m.in. …
Okazało się, że całkiem sporo osób postanowiło spędzić ten sobotni wieczór jak ja. Niedługo później już odbierałam swój zarezerwowany bilet, a potem mogłam wejść do sali. W pierwszym rzędzie przy ścianie dojrzałam dwa wolne miejsca. Nie namyślając się długo postanowiłam zająć jedno z nich. Miałam nadzieję, że zarówno będę miała rewelacyjny widok na scenę, jak i możliwość robienia zdjęć lub nagrywania fragmentów. Tematyka tego akurat „Afrontu” dotyczyła musicali, zatem można było się spodziewać kilku piosenek, których teksty oczywiście Artystki tworzyły na poczekaniu, do melodii granej na klawiszach przez pana Wojtka.
Do rozpoczęcia spektaklu pozostawało wciąż kilka minut, miałam zatem czas by trochę się rozejrzeć. Pomieszczenie sprawiało całkiem sympatyczne wrażenie. Miejsca na krzesełkach na ok. 40 osób, do których podobnie jak w Teatrze BAZA wiodły schodki. Scena całkiem spora z dobrym oświetleniem i nagłośnieniem.
I to na niej właśnie – wbrew obawom jednego z widzów, niejakiego Krystiana – pojawiły się wkrótce Aktorki oraz oczywiście pan Wojtek, który miał zadbać o oprawę muzyczną.
I od tej właśnie chwili, na następne półtorej godziny przeniosłam się w zupełnie inny świat. Wspólnie wymyślony, którego nazwa przybrała taki oto kształt, stając się tytułem sobotniego przedstawienia:
„Feralny Czwartek – czyli … jak mogą wyglądać urodziny kobiety po czterdziestce”.
Jeśli dobrze zapamiętałam ostateczną, wspólnie (Aktorzy i Widownia) zaakceptowaną wersję.
Miejsce akcji: muzeum
Nie chciałabym opowiadać ze szczegółami treści, szczególnie że każde przedstawienie jest inne – improwizowane – napędzane też energią przybyłej publiczności. Artyści tworzą w oparciu o kilka gatunków. Ten sobotni spektakl był pod nazwą „M!” – czyli musical.
Dzisiejszy – wtorek 29.01 będzie w stylu kryminału, co sugeruje niejako hasło: „Nie mów nikomu”.
Z kolei w najbliższą niedzielę ponownie na Żurawiej w Centralnej Spółdzielni Komediowej Dziewczyny mają pokazać, jak mogą wyglądać „Rodzinne Rewolucje”.
Po tym, co zobaczyłam w sobotę nabrałam wielkiej chęci, aby jeszcze raz zafundować sobie solidną dawkę śmiechu. Kasia jako automat do kawy
rozbawiła mnie do łez, a jako główna bohaterka – czyli otwarta na miłość kobieta po czterdziestce, piastująca stanowisko dyrektorskie, trochę też rozczuliła.
Nie spodziewałam się, że Asia pokaże jak jest wygimnastykowana i jak przekonująco potrafi zagrać pana Zenka, który wciąż może zawrócić w głowie, nawet kobietom sporo młodszym od siebie.
Dorotce z kolei udało się tak szybko wcielać z postaci sprzątającej muzeum pani Basieńki, w postać ambitnej pracownicy walczącej o względy pani dyrektor tejże placówki, że nawet pozostałym Aktorom zdarzało się jej nie rozpoznawać, a nie tylko publiczności. A może to wszystko jednak przez ten kostium „dinożałra”. Trudno ocenić.
Czwarta aktorka natomiast fantastycznie odegrała rolę młodego ambitnego sekretarza wspomnianej pani dyrektor, który nieświadomie rozkochuje przełożoną, by potem lekko złamać jej serce odkryciem swojej tajemnicy. Cóż, życie nie zawsze jest usłane różami, a i trochę serc zostaje po drodze wystawionych na „miłosne rewolucje”. Jak się bowiem okazuje, niekiedy uczucie do Sztuki potrafi być silniejsze niż do innego człowieka.
A ja od soboty jeszcze mocniej pokochałam Teatr Improwizacji AFRONT. Na tyle, że będę starała się, aby w niedługim czasie ponownie dotrzeć na jakieś improwizowane przedstawienie.
Kto wie, może uda mi się to już w niedzielę – 03.02.2019?
I choć obecnie mój stosunek do bitej śmietany jest jeszcze bardziej podejrzliwy ;) to wiem jednak, że muszę ZOBACZYĆ jeszcze niejeden występ Tych Wszechstronnie Utalentowanych Dziewczyn.
A Wy?