wtorek, 29 stycznia 2019

Działo się :)

Dość niedawno – jeszcze w tym miesiącu –  wspominałam tutaj o Teatrze Improwizacji AFRONT. A może raczej przywoływałam ponownie obrazy dobrych chwil, które obecnie są już cząstką mojej przeszłości - więcej tu. Jeśli mnie pamięć nie myli, Asia, Dorotka i Kasia miały pierwsze przedstawienie na początku stycznia. Miałam wielką ochotę pójść, ale trochę „zawirowań egzystencjonalnych” mnie dopadło i … ostatecznie nie pojawiłam na tym wydarzeniu. Jednocześnie jednak, zrobiłam dokładnie to, co zwykle w takich przypadkach – obiecałam sobie, że kolejnego nie przegapię.

Gdy niespodziewanie dotarłam do informacji o spektaklu, który Dziewczyny mają grać jeszcze w styczniu i to w dzień moich kolejnych 40-stych urodzin, natychmiast zmieniłam plany. Postanowiłam, że zrobię sobie tym razem zupełnie inny prezent urodzinowy. Trochę wciąż muzyczny, a jednak nie w formie koncertu. Byłam przekonana, że porządna dawka śmiechu przyda mi się, aby z podniesioną głową przyjąć na swoje barki kolejny rok doświadczenia. Ten z Was, kto miał przyjemność już oglądać występy osób tworzących Teatr AFRONT wie, że to była jedna z lepszych decyzji.
Artystki wraz z akompaniującym Im na klawiszach panem Wojtkiem potrafią na scenie niemal wszystko.

Oj, TAK! Zdecydowanie warto było odszukać miejsce spektaklu



 – choć znowu tak łatwo nie było. Pewne zamieszanie wprowadziły zagadkowe napisy, które ujrzałam przekraczając ogrodzenie budynku z adresem – Lubelska 30/32.


Przyznam się Wam, że gdy ujrzałam słowa: „Z punktu widzenia drogi mlecznej” pomyślałam niemal od razu, że to jakiś znak. Ale chyba nie był nim jednak, gdyż wejście okazało się być zupełnie gdzie indziej. Tym razem w poszukiwaniach towarzyszyły mi trzy osoby, które podobnie jak ja, wybrały się na to przedstawienie. Wspólnymi siłami udało się nam rozwiązać zagadkę i znaleźliśmy odpowiednie drzwi. Prawie, jak w magicznych opowieściach. A potem już tylko pozostało wspiąć się na trzecie piętro po schodach. Osiągnięcie celu wędrówki oznajmiały m.in. …


Okazało się, że całkiem sporo osób postanowiło spędzić ten sobotni wieczór jak ja. Niedługo później już odbierałam swój zarezerwowany bilet, a potem mogłam wejść do sali. W pierwszym rzędzie przy ścianie dojrzałam dwa wolne miejsca. Nie namyślając się długo postanowiłam zająć jedno z nich. Miałam nadzieję, że zarówno będę miała rewelacyjny widok na scenę, jak i możliwość robienia zdjęć lub nagrywania fragmentów. Tematyka tego akurat „Afrontu” dotyczyła musicali, zatem można było się spodziewać kilku piosenek, których teksty oczywiście Artystki tworzyły na poczekaniu, do melodii granej na klawiszach przez pana Wojtka.

Do rozpoczęcia spektaklu pozostawało wciąż kilka minut, miałam zatem czas by trochę się rozejrzeć. Pomieszczenie sprawiało całkiem sympatyczne wrażenie. Miejsca na krzesełkach na ok. 40 osób, do których podobnie jak w Teatrze BAZA wiodły schodki. Scena całkiem spora z dobrym oświetleniem i nagłośnieniem.


I to na niej właśnie – wbrew obawom jednego z widzów, niejakiego Krystiana – pojawiły się wkrótce Aktorki oraz oczywiście pan Wojtek, który miał zadbać o oprawę muzyczną.


I od tej właśnie chwili, na następne półtorej godziny przeniosłam się w zupełnie inny świat. Wspólnie wymyślony, którego nazwa przybrała taki oto kształt, stając się tytułem sobotniego przedstawienia:
„Feralny Czwartek – czyli … jak mogą wyglądać urodziny kobiety po czterdziestce”.
Jeśli dobrze zapamiętałam ostateczną, wspólnie (Aktorzy i Widownia) zaakceptowaną wersję.
Miejsce akcji: muzeum

Nie chciałabym opowiadać ze szczegółami treści, szczególnie że każde przedstawienie jest inne – improwizowane – napędzane też energią przybyłej publiczności. Artyści tworzą w oparciu o kilka gatunków. Ten sobotni spektakl był pod nazwą „M!” – czyli musical.
Dzisiejszy – wtorek 29.01 będzie w stylu kryminału, co sugeruje niejako hasło: „Nie mów nikomu”.
Z kolei w najbliższą niedzielę ponownie na Żurawiej w Centralnej Spółdzielni Komediowej Dziewczyny mają pokazać, jak mogą wyglądać „Rodzinne Rewolucje”.
Po tym, co zobaczyłam w sobotę nabrałam wielkiej chęci, aby jeszcze raz zafundować sobie solidną dawkę śmiechu. Kasia jako automat do kawy


rozbawiła mnie do łez, a jako główna bohaterka – czyli otwarta na miłość kobieta po czterdziestce, piastująca stanowisko dyrektorskie, trochę też rozczuliła.


Nie spodziewałam się, że Asia pokaże jak jest wygimnastykowana i jak przekonująco potrafi zagrać pana Zenka, który wciąż może zawrócić w głowie, nawet kobietom sporo młodszym od siebie.


Dorotce z kolei udało się tak szybko wcielać z postaci sprzątającej muzeum pani Basieńki, w postać ambitnej pracownicy walczącej o względy pani dyrektor tejże placówki, że nawet pozostałym Aktorom zdarzało się jej nie rozpoznawać, a nie tylko publiczności. A może to wszystko jednak przez ten kostium „dinożałra”. Trudno ocenić.


Czwarta aktorka natomiast fantastycznie odegrała rolę młodego ambitnego sekretarza wspomnianej pani dyrektor, który nieświadomie rozkochuje przełożoną, by potem lekko złamać jej serce odkryciem swojej tajemnicy. Cóż, życie nie zawsze jest usłane różami, a i trochę serc zostaje po drodze wystawionych na „miłosne rewolucje”. Jak się bowiem okazuje, niekiedy uczucie do Sztuki potrafi być silniejsze niż do innego człowieka.



A ja od soboty jeszcze mocniej pokochałam Teatr Improwizacji AFRONT. Na tyle, że będę starała się, aby w niedługim czasie ponownie dotrzeć na jakieś improwizowane przedstawienie.
Kto wie, może uda mi się to już w niedzielę – 03.02.2019?

I choć obecnie mój stosunek do bitej śmietany jest jeszcze bardziej podejrzliwy ;) to wiem jednak, że  muszę ZOBACZYĆ jeszcze niejeden występ Tych Wszechstronnie Utalentowanych Dziewczyn.
A Wy?

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Moc doświadczenia

Powiem Wam, że mam wyjątkowo dużą liczbę naprawdę wspaniałych wspomnień z ubiegłego roku. Mogę chyba powiedzieć z całą stanowczością, że ten 2018 tylko z początku był negatywnie nastawiony do mojej osoby. Potem natomiast podarował mi wiele cudownych chwil w otoczeniu nut.

Takimi właśnie były godziny spędzone w sierpniu w Centrum Kultury Łowicka, gdzie miałam po raz pierwszy przyjemność wysłuchania koncertu Zespołu poleconego przez Znajomą Jolę z Zagroda Ławeczki. Jako że nie uważam się za fana muzyki, wcześniej nie słyszałam nic o tym Trio, stworzonym przez trzech Facetów z całkiem sporym doświadczeniem, także tym estradowym. Panowie dali wtedy naprawdę rewelacyjny popis – swoich gitarowych talentów, skali głosu, scenicznego obycia oraz – co mnie wtedy zachwyciło – naprawdę dużego poczucia humoru i dystansu do siebie. Myślę, że Michał świetnie odnajduje się w roli lidera i konferansjera w jednej osobie. Przynajmniej ja mam takie odczucia, gdy widzę go na scenie. Niezwykle sympatyczny i wyluzowany, wprowadza od pierwszych momentów spotkania niezwykle przyjazną atmosferę.

To właśnie po tym wydarzeniu obiecałam sobie, że jeśli tylko okoliczności na to pozwolą, pojawię się na Ich kolejnym występie w Warszawie. Okazja nadarzyła się dopiero w tym roku, a dokładnie 20.01.2019 i to tylko w wyniku splotu różnych nieprzewidzianych zdarzeń. Kiedy jednak już natrafiłam na informację o koncercie, prawie nic nie było w stanie mnie powstrzymać przed udziałem w nim. Trochę tylko żałowałam, że tym razem nie powstanie tyle pięknych zdjęć. Marcin nie mógł jednak mi towarzyszyć i musiałam liczyć tylko na siebie.
Przyznam Wam jeszcze w tajemnicy, że koncert prawie mnie ominął. Dlaczego?

Mimo, że znałam dokładny adres – miała to być restauracja o nazwie „Nowy Świat 44” mieszcząca się przy tej właśnie ulicy – nie wiedziałam jak się do niej dostać. Krążyłam przez najbliższe minuty bijąc się z myślami, co robić. Wieczór był co prawda bez śniegu, ale nieoczekiwanie Pani Zima podarowała warszawiakom kilka stopni mrozu. Tak chwalone iluminacje świetlne na Nowym Świecie, jak również okoliczne kawiarnie, kafejki, kluby i restauracje kusiły swoim wnętrzem, i zachęcały do tego, aby przestać szukać tej, do której zmierzałam pierwotnie.
Ale udało się.
W sumie to ciekawa jestem jak Wy sobie poradzicie, gdy będziecie chcieli się tam pojawić. A myślę, że warto bliżej poznać to miejsce. Z jakiego powodu? Z przynajmniej kilku …

Otóż:
w niedzielę dowiedziałam się od znajomego, którego spotkałam na koncercie Doroty „Sówki” w LaBoheme, że odbywa się tu wiele naprawdę ciekawych muzycznie wydarzeń. Miejsce faktycznie zrobiło na mnie całkiem sympatyczne wrażenie. Znajdująca się na podwyższeniu scena może chyba spokojnie pomieścić 4-5 muzyków. Oświetlenie i nagłośnienie podobno na wysokim poziomie. Ja – siedząc przy pierwszym stoliku – miałam cudne odczucia. Nie wiem tylko, jak było słychać z tyłu sali, która oferuje przy niedużych stolikach miejsca na ok. 40-50 osób – jak mi się przynajmniej wydaje. Oczywiście podobnie jak u Blusów można stłoczyć się tu bardziej, jeśli komuś to nie przeszkadza. Spodobał mi się z pewnością wystrój. Na ścianach mijanych w drodze do sali są zdjęcia z zagranych tu koncertów. A w środku na jednej z nich wiszą stare gitary chyba – zdjęcie kiepskie, ale może zachęcę Was, abyście zobaczyli to na własne oczy przy innej okazji.



Zatem dzięki uprzejmości wspomnianego Miłośnika Muzyki poznanego w La Boheme mam świetną miejscówkę. Stolik przy samej scenie obok ściany z instrumentami. Za mną tłum. Muzyków jeszcze nie ma, choć słyszę jak w pomieszczeniu obok przygotowują się do występu. Ustalają ostatnie istotne kwestie. Mobilizują siły, włączają pozytywne wibracje. Tym razem mają być bowiem nagrywani profesjonalnym sprzętem filmowym, aby swoje utwory móc udostępniać szerszej publiczności.
Nie mogę się doczekać chwili, gdy będę mogła zobaczyć na kanale YouTube grane w niedzielę utwory. Na razie muszą mi wystarczyć te, które udało mi się nagrać za zgodą Michała w trakcie tego koncertu. Jak choćby właśnie ten, który niezmiernie mi się spodobał – o czym jeszcze wspomnę.

Wróćmy jednak do tamtej chwili.
Artystów wciąż na scenie nie ma, ale Ich instrumenty już czekają w gotowości.


Czuję coraz większe podekscytowanie, kładę na stoliku telefon, aby mieć go pod ręką i rozglądam się ciekawie po pomieszczeniu. Nagle Znajomy przypomina o zakupie biletu. Fakt, nie zapłaciłam za niego wcześniej. Spieszę uregulować rachunek i wtedy dociera do mojego mózgu informacja, która wcześniej mi umknęła. Cały dochód ze sprzedaży biletów panowie z Honky.Tonk.Men przeznaczyli na WOŚP. Więcej można poczytać choćby tu. Przekazuję więc odliczoną kwotę i otrzymuję tak znane chyba każdemu serduszko. Wracam do stolika, a po drodze widzę więcej podobnych symboli. Nie wiedzieć czemu robi mi się jakoś tak przyjemniej na duszy. Jeszcze chwila i …

… tak! Na scenę wkraczają Oni – Trio HTM




Zaczynają dość ostro – pierwsza piosenka to bowiem utwór z Ich chyba stałego repertuaru, czyli „Sympathy for the devil”. Jest Energia i Siła jak w sierpniu. Znowu zadziwiają mnie możliwości wokalne Michała. Potrafi niekiedy naprawdę zaskoczyć skalą głosu i to nie tylko publiczność.



Jestem też pod dużym wrażeniem tej Jego sceniczności. Bez skrępowania zagaduje niemal wszystkich dookoła, począwszy od swoich kolegów z Zespołu po publiczność – nawet jeśli ta ma zaledwie kilka lat.
Nawiasem mówiąc, choć byłam trochę zdziwiona obecnością dzieci – niedziela wieczór – ostatecznie uznałam, że to świetny pomysł, aby od najmłodszych lat kolejne pokolenia uwrażliwiać muzyką.

Co mi się jeszcze podobało w tym wczorajszym wydarzeniu? Niespodzianki.

Michał, którego spotkałam przed wejściem do cudem odnalezionej restauracji zdradził mi, że przybyło Im sześć nowych interpretacji. Byłam zaciekawiona. Intrygowało mnie, które utwory znowu usłyszę, a których już nie. Ucieszyłam się, słysząc po raz kolejny aranżację „London Calling”, „Women in Love”, „Money Money”, „Personal Jesus”. Natomiast „Roxanne” mocno mnie rozkojarzyła swoją ‘nowością’. Dużym zaskoczeniem w bardzo pozytywnym znaczeniu był dla mnie duet wokalny Michała i Burzy, których można podziwiać w utworze, do którego link podałam wcześniej. Chyba nie spodziewałam się, że Adam ma taki ciekawy i miły dla ucha głos. Cieszę się, że odważył się pokonać swoje obawy i zaprezentował swój kolejny talent. To, co bowiem wyprawia ze strunami swojej gitary wprawia mnie zarówno w osłupienie, jak i zachwyt.

Zwykle małomówny Marcin, zaprezentował natomiast niesamowite brzmienia jednego ze swoich instrumentów. Nie sądziłam, że można wydobyć z gitary takie dźwięki przy pomocy różnych urządzeń. Takich, jak choćby metalowego małego wałeczka, który sprawia, że struny wydają z siebie wyjątkowe tonacje. Szczęśliwie udało mi się nagrać ten utwór, zatem możecie sami się przekonać, jak było - spójrzcie proszę na lewą rękę Marcina.
Cieszę się, że Panowie zostawili w swoim repertuarze utwór z cymbałkami. Ta uważność Michała, który celuje pałeczką w „metalowe sztabki”, aby potem szybko powrócić do swojej gitary i śpiewu.



Warto to ujrzeć na własne oczy ☺.

A na koniec – w ramach bisu – ostatnia niespodzianka tego wieczoru. Wywołany spośród publiczności ciasno przytulonej do siebie, podążył w stronę sceny młody chłopak o imieniu Oskar. Nastąpiła mała zmiana stanowisk, której towarzyszyły kolejne żarty Muzyków i wzajemne „przytyki”przyjęte śmiechem i oklaskami przez zgromadzonych gości. Po dłuższej chwili, każdy z teraz już czterech Mężczyzn na scenie, miał swoje miejsce. Ostatnie porozumiewawcze spojrzenia i gesty. Wystartowali!



Na początku było trochę jak w wierszu „Lokomotywa”. Oskar powoli jednak zaczął się rozpędzać i pod koniec wspólnego występu widać było, że też dał się ponieść sile muzyki. Co najbardziej zwróciło moją uwagę na zakończenie tego wspólnego występu? Uśmiech na twarzach wszystkich Artystów – taką autentyczną radość, zadowolenie, może nawet jakąś taką "męską dumę" z efektu. To było naprawdę fajne.

Niechętnie wracałam do domu. Godzina jednak oraz świadomość nadchodzącego poniedziałku, przywołała mnie do porządku. Grzecznie się więc pożegnałam z chwilowo dostępnym Michałem, dziękując Mu za wspaniały muzycznie wieczór oraz Znajomym Miłośnikiem Muzyki.
Kolejny koncert tego Trio jest zaplanowany na dzień 22 lutego 2019 ponownie w Centrum Kultury Łowicka. Mam nadzieję, że tym razem też uda mi się dotrzeć. Cóż, przecież muszę ZOBACZYĆ ile premierowych utworów wejdzie do stałego repertuaru…



wtorek, 15 stycznia 2019

Uwodzicielskie brzmienia

Czy wiecie, że przez większą część mojego życia nie byłam w stanie znieść dźwięku skrzypiec?
No, to teraz już znacie jedną z moich tajemnic…



Owszem, był taki czas, gdy ich nowe oblicze odkryła przede mną pewna młoda skrzypaczka o lekko migdałowych oczach, której interpretacje muzyczne były wtedy dość… awangardowe – rzekłabym. Kilka miesięcy temu natomiast natrafiłam na kolejną osobę – tym razem mężczyznę, w którego dłoniach skrzypce ponownie ukazały przede mną swoje muzyczne piękno. Prezentowane w sieci występy zrobiły na mnie tak ogromne wrażenie, że zamierzałam nawet wyrwać się w jakieś niedzielne wczesne popołudnie do Urzędu na Targówku. W ostatnim niemal momencie misterny plan runął jak przysłowiowy „domek z kart” i nie dałam rady się pojawić na jego występie. Niewykluczone, że gdyby nadarzyła się kolejna okazja na udział w podobnym koncercie w Warszawie, stanęłabym na głowie, aby tam dotrzeć.

Z kolei od soboty (12.01) jestem pod ogromnym urokiem muzycznego talentu Kobiety o imieniu Dorota. Pod koniec ubiegłego roku miałam okazję posłuchać 2 lub może 3 Jej utworów, na naprędce zaimprowizowanym wspólnym koncertowaniu w La Boheme, przy okazji zupełnie innej imprezy. Przyznam, że już od pierwszego utworu wtedy wykonanego, niemal zahipnotyzowała mnie Siła jej głosu, Ekspresja oraz Radość ze śpiewania i Wrażliwość tekstów. Wciąż pamiętam całkiem dobrze tamten wieczór.

Zmarznięci po koncercie pani Agnieszki Chrzanowskiej w Rembertowie siedzieliśmy blisko imbryka z zieloną herbatą „made by” Ewa. Zapowiadany na ten dzień koncert już się wtedy skończył, jednak zgromadzone towarzystwo wyglądało na dość zaprzyjaźnione ze sobą. Na tyle, aby pozwolić sobie właśnie na zorganizowanie takiego improwizowanego „przeglądu artystycznego”. Nie mam pojęcia, czy Artyści się tak umówili, czy kierowały nimi jakieś zasady. Każda wstępująca na scenę osoba brała do ręki określony instrument – najczęściej gitarę i przy wygrywanych nutach, śpiewała maksymalnie trzy utwory.



To wtedy właśnie miałam okazję zobaczyć Dorotę po raz pierwszy. A gdy sobie przypomnę z jaką energią i zapamiętaniem wykonywała piosenki, przechodzi mnie lekki dreszcz. Szczególnie jedna bardzo mi wtedy zapadła w pamięć. Na tyle, że chciałam usłyszeć ją jeszcze raz. I wtedy dotarła do mnie informacja, że Dorota będzie miała swój koncert dokładnie tydzień później. Radość przemieszała się jednak z żalem. Okazało się bowiem, że niestety nie dam rady wygospodarować z kolejnego weekendu kilku godzin wieczorową porą. I wtedy przyrzekłam sobie, że najbliższej okazji już nie przepuszczę.Kiedy zatem Blusy poinformowały na swoim fanpage’u o styczniowym koncercie Doroty, od razu niemal zaklepałam sobie przepustkę na ten dzień w „rodzinnym zestawieniu wyjść”.

Lokal znowu pękał w szwach. Wydarzenie zgromadziło całkiem sporą rzeszę znajomych i fanów Artystki, która tym razem pokazała mi, że potrafi grać nie tylko na gitarze.




Prawdziwie uwiódł mnie widok smyczka z taką energią skaczącego po strunach skrzypiec. Ależ trudno było oderwać od niego wzrok. Instrument niemal ożywał w dłoniach Doroty, a ja czułam, że z każdą minutą moja sympatia do takich brzmień wzrasta. Odniosłam nawet wrażenie, że tym razem Artystka lekko faworyzowała skrzypce.
W tym sobotnim występie było może trochę mniej ekspresji, niż ostatnim razem, a więcej zadumy, wyciszenia, refleksji. Ale to moja subiektywna opinia.




Czy mi się podobało?
Owszem – i to bardzo. Z pewnością zachwyciła mnie koncepcja luźnej pogawędki z publicznością. Krótka informacja dotycząca kolejnych utworów (tytuł, dedykacja, wyjaśnienie) miała charakter rzeczowy, a jednocześnie naturalnie żartobliwy. Ten sobotni wieczór będę wspominać jako fantastyczną muzycznie podróż z ciągłymi zwrotami akcji.Wędrowałam razem z Artystką po krainach z jej piosenek, podziwiając mijane krajobrazy, doświadczając podobnych emocji. By na koniec poczuć się całkowicie odprężona.
W repertuarze Doroty – oprócz własnych kompozycji – znalazło się również kilka piosenek innych wykonawców. Rozpoznałam m.in. jeden z utworów zespołu Pidżama Porno i Depeche Mode. Muzyczna aranżacja tego ostatniego zabrzmiała dla mnie dość interesująco. Były utwory śpiewane po polsku, angielsku i hiszpańsku, a nawet chyba rosyjsku. Bardzo mi się spodobał duet Doroty z nieznanym mi chłopakiem, na którego mówiono „Adaśko”.



To był cudowny czas. Spełniłam się muzycznie i towarzysko – pozdrowienia ślę do Ciebie, Joasiu. Postaram się dotrzeć na Twój koncert w lutym. Serdeczności przekazuję także Tobie, Tomku – cieszę się, że miałam okazję Cię poznać. Poszperałam trochę w sieci - te wydarzenia z cyklu „Spotkania z piosenką niegłupią” z pewnością były niezwykle klimatyczne. Żałuję, że nie miałam okazji pojawić się choćby na TAKIM.

Czy planuję coś na nadchodzący weekend?
Chyba znowu zawitam na Żoliborz – tym razem jednak w to drugie miejsce, które mnie zachwyciło. Mają tam grać muzykę reggae. A ja dawno nie miałam okazji, aby jej posłuchać i przyjrzeć się trochę innym instrumentom.
Liczę, że uda mi się wziąć udział w tym koncercie 19.01.2019 - muszę to ZOBACZYĆ, a potem… może nawet opisać…



poniedziałek, 7 stycznia 2019

Będzie się działo

„Wesołość jest najlepszą higieną ciała i umysłu” – George Sand

Pamiętam jak we wrześniu ubiegłego roku moja koleżanka Marta organizująca spotkania artystyczno-biznesowe zaprosiła na jedno z nich niezwykłych gości. Były to trzy panie: Asia, Kasia i Dorotka reprezentujące nieznany mi wtedy Teatr Improwizacji „Afront”. O tym wydarzeniu można poczytać tu.



Podejrzewam, że dziewczyny pokazały wtedyzaledwie namiastkę swoich możliwości, bo i czasu nie było aż tak wiele. A wierzcie mi, że talent mają ogromny – warto obejrzeć film, do którego link jest we wspomnianym wyżej wpisie. Ich występ wprawił w wyśmienity humor wszystkie obecne osoby, a kolorowa przestrzeń La Boheme wypełniła się szczerym śmiechem. Oj, długo jeszcze brzmiał. Wystarczyło bowiem, aby choć jedna osoba przypomniała sobie jakiś fragment przedstawienia i zaczęła chichotać, a już następne robiły to samo.

Dobrze jest czasem zafundować sobie taką „śmiechową terapię”, bo faktycznie działa oczyszczająco zarówno na ciało, jak i umysł. Każdemu z nas przyda się niekiedy takie poczucie wewnętrznego zadowolenia i radości. Jeśli zatem dysponujecie czasem w najbliższy czwartek 10.01.2019, proponuję wybrać się na pierwszy w tym roku występ tego Teatru – szczegóły tu.

Mnie niestety tym razem nie uda się dotrzeć, ale wiem jedno: muszę ZOBACZYĆ dziewczyny jeszcze kiedyś.



sobota, 5 stycznia 2019

Tłoczno i gwarno

Przedostatni dzień roku 2018 nie zachwycał aurą. Chmury roniły łzy, jakby ogarnął je smutek, że zima wciąż nie ma chęci zawitać do stolicy. Na dworze było ciemno i mokro. Co zatem zmotywowało mnie do tego, aby znowu opuścić domowe zacisze? Myślę, że tym razem powodów było kilka. Jednym z nich była chęć zapomnienia o burych barwach za oknem. Drugim - potrzeba kontaktu z przyjaznymi ludźmi. A kolejnym… oczywiście ciekawość. Tego dnia bowiem w kolorowej i niezwykle gościnnej przestrzeni La Boheme miał zagrać nieznany mi kurdyjski zespół folkowy – Tembûr band.



Jak cudnie było znaleźć się ponownie w magicznym świecie Blusów, gdzie na przybyłych zawsze czeka uśmiech uroczych Gospodarzy, zielona herbata w imbryku, kawa lub gorąca czekolada, bądź wino. A ponadto uczta dla oczu – za każdym razem odkrywam przynajmniej jeden nowy obraz Ewy.



I oczywiście dla ucha – w sobotę wyjątkowo urzekły mnie dźwięki skrzypiec oraz nieznanych mi z nazwy instrumentów.





Nie przypuszczałam tylko, że wydarzenie przyciągnie na Żoliborz tyle osób. Koncert trwał, lokal niemal pękał w szwach, a gości spragnionych muzycznych doznań wciąż przybywało. W pewnym momencie ich liczba zaczęła mnie na tyle przytłaczać, że pierwszy raz zdecydowałam się wyjść wcześniej.
Czy żałuję? Trochę tak, ponieważ prezentowane utwory naprawdę bardzo mi się podobały.

Mam nadzieję, że w przyszłą sobotę (12 stycznia 2019 r.) znowu dam się porwać dźwiękom. W La Boheme ponownie bowiem zagra pewna energetyczna Kobieta, którą poznałam jakiś czas temu. W listopadzie ubiegłego roku nie mogłam pojawić się na Jej koncercie, choć miałam na to ogromną ochotę. Wtedy właśnie przyrzekłam sobie, że… muszę ZOBACZYĆ Ją następnym razem. I teraz w styczniu nadarza się okazja. Nie mogę się już doczekać.