Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Afront. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Afront. Pokaż wszystkie posty

środa, 6 lutego 2019

serc-OWE R-ewolucje

* „ewolucja” – źródło: strona internetowa ‘Słownik SJP’

1. proces stopniowych, rozłożonych na wiele pokoleń przemian w budowie organizmów, prowadzący do powstawania nowych gatunków;
2. forma rozwoju, proces stopniowych zmian czegoś, prowadzący do powstania nowych rzeczy, zjawisk;
3. figura gimnastyczna, akrobatyczna lub taneczna

Może pamiętacie – to w sumie było dość niedawno. Dokładnie 26 stycznia, o czym pisałam tutaj

Tego dnia, a była to sobota i moje urodziny – po raz pierwszy byłam na oficjalnym występie Teatru Improwizacji AFRONT. Wcześniej – dzięki Marcie ze Złap Oddech poznałam trzy Przesympatyczne Panie z tej Formacji: Asię, Dorotkę i Kasię oraz uroczego pana Wojtka, który robi fantastyczną oprawę muzyczną do granych spektakli.
Wtedy właśnie miałam okazję przekonać się, że Zespół tworzy także rewelacyjna Agnieszka (rola Filipka zakochanego w Sztuce, zamiast w Dyrektorce muzeum – no, Bomba!).

Czytałam gdzieś jednak – może na fanpage’u AFRONTu – że z Paniami grywa też Mężczyzna o imieniu Tomek. Imię niezmiennie bardzo dobrze mi się kojarzy, dlatego też wychodząc z budynku mieszczącym Scenę Lubelską, przyrzekłam sobie, że muszę ZOBACZYĆ kolejny spektakl.

I zobaczyłam. Już w innym miesiącu co prawda, jednak dopięłam swego. Stało się to ni mniej, ni więcej tylko w ubiegłą niedzielę – czyli 03.02.2019.
I o tym właśnie występie chciałabym Wam trochę dziś opowiedzieć. Emocje mi odrobinę opadły i mogę chyba wreszcie zebrać myśli.
Jak było na wydarzeniu z gatunku „Rodzinne rewolucje”?

Na pewno ŚMIECHOWO i PRZYJAŹNIE – z przyjemnością będę powracać do tych chwil i przywoływać ponownie obrazy zapisane w pamięci, tudzież na tych kilku fotkach.

Tym razem przedstawienie miało odbyć się w zupełnie innym miejscu, niż ostatnio. Teatr przeniósł się z Pragi do Centrum, a dokładnie na ul. Żurawią 22. Pod tym adresem mieści się m.in.


Co jeszcze? Tego nie zdradzę. Polecam przekonać się o tym naocznie – że tak się wyrażę.
Miejsce jest naprawdę sympatyczne i ma całkiem ciekawy klimat. Oczywiście mój telefon starał się ze wszystkich sił, aby zachować jak najlepsze widoki, widziane przeze mnie, ale …




… ano, właśnie.
Z tego choćby względu rekomenduję Wam samodzielne sprawdzenie lokalu. Ja w sumie chciałabym to kiedyś zrobić na spokojnie, gdyż tym razem jakoś nie było ku temu sprzyjających okoliczności.

A już z całego serca POLECAM improwizowane spektakle AFRONTu
- choć ponownie będę się wystrzegać opowiadania ze szczegółami o tym, co się działo w przestrzeni Centralnej Spółdzielni Komediowej. Mogę chyba jednak uchylić rąbka kilku tajemnic.

Była rozgrzewka. Ćwiczenie ze złapaniem palca wskazującego sąsiada jedną dłonią i jednoczesnej ucieczce swoim palcem wskazującym drugiej ręki znad dłoni innego sąsiada … – bezcenne.
I jakiegoż dawało „energetycznego kopa”. Szybko wszyscy poczuliśmy się Znajomymi.
A potem niespodzianka wieczoru.
Dowiadujemy się, że możemy improwizować z Aktorami. W jaki sposób?

Na otrzymanych karteczkach wystarczy tylko NAPISAĆ wszelkie teksty, skojarzenia, powiedzenia itp. związane z tematem rodziny, a następnie wrzucić je do specjalnego pudełeczka. W ten sposób mieliśmy wzbogacić dialogi Artystów, skłaniając Ich do jeszcze większej improwizacji.
Dorotka tak zachęcała do aktywności, że trudno było odmówić.


Ja też napisałam dwa teksty.
I pochwalę się, że jeden nawet – a było to tajemniczo wciąż brzmiące powiedzonko mojego starszego dziecka z czasów przedszkolnych – zostało użyte! I na dodatek mam to na filmiku, który pozostanie już w rodzinnym archiwum!

Pudełko szybko zostało zapełnione, a Tomek wręcz zacierał ręce.


Już bowiem po chwili każdy z Artystów brał jakąś pulę karteczek i chował je w czeluściach swojego scenicznego wdzianka





A gdy już zgromadzona Widownia ujrzała, że w pojemniku nie ma ani jednej karteczki, zaczęło się.

Tytuł niezwykle ciekawy – "Może jeszcze ziemniaczków - … to kiedy ślub?"

Czyli temat SERC-owy – ale jak mogłoby być inaczej, przecież to luty – miesiąc z Walentynkami w tle. Asia tym razem żadnych *ewolucji (patrz. definicja) nie pokazała, ale generalnie przemiana się dokonała. W sercach osób z trzech związków, ściśle powiązanych ze sobą – ach! Te „sąsiedzkie” relacje ...

I była to Prawdziwa Rodzinna r-EWOLUCJA – lekko wywróciły się światy niektórych postaci ...
Mietek czasem bywał Mietkiem, niekiedy Marianem, a nawet Krzysztofem. Obrotny Chłop jak widać – prawdziwy Skarb. Ale nie wiem, czy Basia faktycznie doszła do takiego wniosku. Odkryła natomiast, że większa liczba krzeseł w salonie nie zakłóca jednak żadnego istotnego „feng-szuja”.
No dobra, może i faktycznie doceniła też fakt, że taki Mietek/Marian/Krzysztof zawsze się odnajdzie w terenie – ma przecież „obcykane” gdzie jest wschód, a gdzie zachód. I jakby tego było mało, niekiedy nawet pocieszy jakąś smaczną naleweczką o fikuśnej nazwie [ niczym w krainie L. ] Niezaprzeczalnie też jest "towarzyszem niedoli" w wychowywaniu młodszej latorośli – w końcu jak Krystian/Kacper (sic!) czasem wyskoczy z jakimś ciekawym fizycznym obliczeniem lub spostrzeżeniem, to nie wiadomo jak się zachować.

Na zawsze chyba zapadną mi słowa Basi skierowane do 13-letniego syna:
 „(…) ta fizyka zrobiła Ci wodę z mózgu, ot co (…)”.
Fakt, już chyba lepiej się napić …

Dawno tak długo się nie śmiałam. Na koniec scena wyglądała tak


choć to i tak nie są wszystkie karteczki z sugestiami kwestii. Tomek swoje ‘zwykł był’ rzucać w Widownię.
Coraz bardziej podobają mi się te „Śmiechowe Sesje” i chyba mam kolejne marzenie - chciałabym przynajmniej raz w miesiącu oglądać Tych Artystów na scenie.

I przechodzimy do ... Meritum:
Mam nadzieję, że tym tekstem zachęcę Was do udziału w najbliższym spektaklu, który już w sobotę – szczególnie, że OKAZJA będzie WYJĄTKOWA.
9 lutego 2019 ponownie na deskach Sceny Lubelskiej – AFRONT zagra specjalnie dla Neli

(…) cały dochód z niego przeznaczymy na drogi naszemu sercu cel - na leczenie Neli, córeczki naszych przyjaciół, improwizatorów wrocławskiej grupy IMPROKRACJA, która od kilku miesięcy zmaga się z chorobą nowotworową (…)
– czytamy na stronie wydarzenia

Jeśli nie macie jeszcze innych planów, zarezerwujcie sobie bilety na ten występ lub polećcie go Znajomym. To wydatek zaledwie 20 – 25 złotych, choć dla Neli i Jej Rodziców pewnie to kwota bezcenna.
BAWCIE SIĘ DOBRZE pomagając J

niedziela, 3 lutego 2019

"JAZZ ...

… ma w sobie TO Coś” – nieodmiennie taka myśl przypływa do mnie, gdy mam okazję słyszeć utwory tego gatunku muzycznego.

Odkryłam go dla siebie kawał czasu temu. W latach, gdy w Warszawie istniało takie miejsce o nazwie „Akwarium”. Lubiłam tam niekiedy zaglądać, aby posiedzieć – choćby nawet przy tej przysłowiowej szklance wody i posłuchać grających na scenie muzyków. Wciąż jest to jeden z moich ulubionych gatunków, mimo że niezwykle rzadko mam okazję delektować się takimi dźwiękami. I choć w stolicy jest z pewnością wiele miejsc i wydarzeń dedykowanych, nie zawsze ma się możliwość korzystania z tych dobrodziejstw.

Gdy przypominam sobie ostatnią tego rodzaju muzyczną imprezę - wspomnienie o niej tu , dochodzę do wniosku, że koncerty jazzowe przypominają mi trochę przedstawienia Teatru Improwizacji AFRONT.
Najbliższe jest już dziś - w niedzielę 3.02.2019, o czym więcej można przeczytać tu.
Dlaczego tak uważam?

To proste. W obu przypadkach za każdym razem taki występ jest zupełnie inny. Pełen niespodzianek, nagłych zwrotów akcji, zaskakujący – naprędce wymyślonymi motywami. To jak historia, którą opowiada się trochę inaczej przy kolejnej okazji spotkania. Opowieść, która jest modyfikowana w zależności od nastroju i napędzana wspólnie wytworzoną przez Artystów i Publiczność energią.
W piątek z pewnością jej nie zabrakło w SPATiF-ie, gdy na scenie pojawił się wrocławski zespół EABS (Electro Acoustic Beat Sessions), w ramach symbolicznego pożegnania z tematem Krzysztofa Komedy.

Aleje Ujazdowskie to jedna z moich ulubionych ulic Warszawy. I to właśnie przy jednym z numerów, niedaleko Placu Trzech Krzyży znajduje się to całkiem ciekawe miejsce. Podejrzewam, że opierając się tylko na zdjęciu trudno byłoby je rozpoznać.


Napiszę w takim razie – dla ułatwienia dla "Poszukujących" :) – że na ścianie budynku wchodzących gości wita tablica, a chętni czasem mogą albo iść w górę po schodach, albo po …


Ja wybrałam ostatecznie schody.
A potem z zaciekawieniem rozglądałam się po wnętrzu. Nie przypominam sobie, abym miała okazję poznać tę przestrzeń wcześniej. Podobno dwa lata temu została odświeżona, oferując od tego czasu bogaty program artystyczny i salę koncertową. Wystrój faktycznie robi wrażenie – te ciemne brązy na ścianach nadają lekko surowy wyraz, który jednocześnie tchnie elegancją i takim trochę szykiem chyba - zresztą może Sami oceńcie.




Przyjemnie było posiedzieć na dole w takim otoczeniu, uświadamiając sobie nagle, że kiedyś – być może w tym właśnie miejscu – siedział jakiś znany Aktor, delektując się kawą.

Zanim zaczął się występ ja zdążyłam rozsmakować się w ciemnym piwie, podanym dla odmiany w pękatych pucharkach… A sam koncert rozpoczął się niestety z półgodzinnym poślizgiem, czego jednak chyba nikt oprócz mnie, nie zdawał się dostrzegać. Temperatura rosła z każdą kolejną osobą i minutą. Szczęśliwie zapewniono klimatyzację, choć i tak musiałam pożegnać się ze swetrem.
Miałam nadzieję, że dźwięki wynagrodzą mi te „trudy oczekiwania” oraz pewne zauważalne niedogodności, których doświadczałam.

W swoim życiu rzadko bywałam na koncertach. Takie wydarzenia zazwyczaj kojarzyły mi się bowiem z niepoliczonymi rzeszami ludzkich ciał – czasem wijących się w takt określonych dźwięków, niekiedy wręcz potrącających innych w trakcie muzycznych uniesień, jakich doświadczali. Taka wizja odstraszała. Dość skutecznie. Z tego powodu sporadycznie rozważałam swój udział w tego rodzaju imprezach.

Od kilku miesięcy przekonuję się jednak, że takie „eventy” mogą wyglądać zupełnie inaczej. A lokale, w których się odbywają, gwarantują miejsca siedzące tym, którzy spełnią określone warunki – choćby zarezerwują bilet. Osobiście jestem bowiem zdania, że delektować się lub może nawet dopiero otwierać na szeroko rozumianą Sztukę – w tym przypadku Muzykę, można tylko wtedy, gdy ma się zapewniony pewien komfort. A rozumiem pod tym pojęciem właśnie miejsce siedzące z całkiem dobrym widokiem na Artystów, dobre oświetlenie i nagłośnienie, pewną przestrzeń wokoło oraz możliwość zwilżenia czymś ust, gdy zaschnie w nich z wrażenia w trakcie …



Tego mi właśnie podczas piątkowego wydarzenia zabrakło.
Może czegoś nie doczytałam, ale nie spodziewałam się wyłącznie miejsca stojącego. Cóż, dla kobiety obchodzącej niedawno kolejne czterdzieste urodziny to jednak wyzwanie, aby tak długo tkwić niemal w jednym miejscu. Zapewne to jawny "ekshibicjonizm" z mojej strony, ale przyznam otwarcie: brak kondycji szybko dał o sobie znać i zaczęłam wkrótce odczuwać coraz większe zmęczenie. Tym samym przyjemność ze słuchania kolejnych ciekawie granych aranżacji, zmniejszała się z każdą upływającą minutą. Dochodził do tego jeszcze dyskomfort odczuwany w związku ze zbyt dużą bliskością nieznanych mi osób. Nie jest tak łatwo – wbrew pozorom – przez prawie dwie godziny stać nieruchomo, szczególnie że nuty porywały. Niejedną osobę obok mnie zachęciły do choćby lekkiego kołysania się. W efekcie albo ktoś trącał mnie, albo ja kogoś – gdy próbowałam zmienić pozycję. Odniosłam wrażenie, że przybyli Wielbiciele Jazzu, tudzież samego Zespołu bawili się rewelacyjnie. Ja niestety wytrzymałam tylko te dwie wspomniane godziny. Czy żałuję?
Może troszeczkę.
Muzyka była naprawdę świetna, a ten otwierający koncert utwór wciąż krąży na obrzeżach mojego umysłu i zapewne jeszcze będę do niego niejednokrotnie powracać.

Gdyby Panowie z Wrocławia zdecydowali się kiedyś przyjechać do stolicy, aby ponownie pochwalić się swoim talentem przed warszawską publicznością – już na innym koncercie i zorganizowanym w „starym, dobrym stylu”, to chętnie pojawiłabym się na takim.
Takie muzyczne wydarzenia są dla mnie jak drogocenne „Perełki” z utworu Joasi Mioduchowskiej. Uważam, że powinny mieć zapewnioną odpowiednią oprawę. Najlepiej, aby częściej przyjmowały postać kameralnych, klimatycznych spektakli dla Tych, którzy chcą i potrafią docenić Magię nut. A te ze swoich instrumentów potrafią przepięknie wyczarowywać właśnie wspomniani Panowie, którzy tworzą zespół EABS.

Na koniec – tak trochę refleksyjnie może – napiszę, że cieszy gdzieś w środku świadomość, że mamy tylu uzdolnionych młodych Ludzi. Odtwarzam ponownie nagrany podczas koncertu utwór i myślę sobie, że … chyba jednak muszę ZOBACZYĆ Ich raz jeszcze … kiedyś

wtorek, 29 stycznia 2019

Działo się :)

Dość niedawno – jeszcze w tym miesiącu –  wspominałam tutaj o Teatrze Improwizacji AFRONT. A może raczej przywoływałam ponownie obrazy dobrych chwil, które obecnie są już cząstką mojej przeszłości - więcej tu. Jeśli mnie pamięć nie myli, Asia, Dorotka i Kasia miały pierwsze przedstawienie na początku stycznia. Miałam wielką ochotę pójść, ale trochę „zawirowań egzystencjonalnych” mnie dopadło i … ostatecznie nie pojawiłam na tym wydarzeniu. Jednocześnie jednak, zrobiłam dokładnie to, co zwykle w takich przypadkach – obiecałam sobie, że kolejnego nie przegapię.

Gdy niespodziewanie dotarłam do informacji o spektaklu, który Dziewczyny mają grać jeszcze w styczniu i to w dzień moich kolejnych 40-stych urodzin, natychmiast zmieniłam plany. Postanowiłam, że zrobię sobie tym razem zupełnie inny prezent urodzinowy. Trochę wciąż muzyczny, a jednak nie w formie koncertu. Byłam przekonana, że porządna dawka śmiechu przyda mi się, aby z podniesioną głową przyjąć na swoje barki kolejny rok doświadczenia. Ten z Was, kto miał przyjemność już oglądać występy osób tworzących Teatr AFRONT wie, że to była jedna z lepszych decyzji.
Artystki wraz z akompaniującym Im na klawiszach panem Wojtkiem potrafią na scenie niemal wszystko.

Oj, TAK! Zdecydowanie warto było odszukać miejsce spektaklu



 – choć znowu tak łatwo nie było. Pewne zamieszanie wprowadziły zagadkowe napisy, które ujrzałam przekraczając ogrodzenie budynku z adresem – Lubelska 30/32.


Przyznam się Wam, że gdy ujrzałam słowa: „Z punktu widzenia drogi mlecznej” pomyślałam niemal od razu, że to jakiś znak. Ale chyba nie był nim jednak, gdyż wejście okazało się być zupełnie gdzie indziej. Tym razem w poszukiwaniach towarzyszyły mi trzy osoby, które podobnie jak ja, wybrały się na to przedstawienie. Wspólnymi siłami udało się nam rozwiązać zagadkę i znaleźliśmy odpowiednie drzwi. Prawie, jak w magicznych opowieściach. A potem już tylko pozostało wspiąć się na trzecie piętro po schodach. Osiągnięcie celu wędrówki oznajmiały m.in. …


Okazało się, że całkiem sporo osób postanowiło spędzić ten sobotni wieczór jak ja. Niedługo później już odbierałam swój zarezerwowany bilet, a potem mogłam wejść do sali. W pierwszym rzędzie przy ścianie dojrzałam dwa wolne miejsca. Nie namyślając się długo postanowiłam zająć jedno z nich. Miałam nadzieję, że zarówno będę miała rewelacyjny widok na scenę, jak i możliwość robienia zdjęć lub nagrywania fragmentów. Tematyka tego akurat „Afrontu” dotyczyła musicali, zatem można było się spodziewać kilku piosenek, których teksty oczywiście Artystki tworzyły na poczekaniu, do melodii granej na klawiszach przez pana Wojtka.

Do rozpoczęcia spektaklu pozostawało wciąż kilka minut, miałam zatem czas by trochę się rozejrzeć. Pomieszczenie sprawiało całkiem sympatyczne wrażenie. Miejsca na krzesełkach na ok. 40 osób, do których podobnie jak w Teatrze BAZA wiodły schodki. Scena całkiem spora z dobrym oświetleniem i nagłośnieniem.


I to na niej właśnie – wbrew obawom jednego z widzów, niejakiego Krystiana – pojawiły się wkrótce Aktorki oraz oczywiście pan Wojtek, który miał zadbać o oprawę muzyczną.


I od tej właśnie chwili, na następne półtorej godziny przeniosłam się w zupełnie inny świat. Wspólnie wymyślony, którego nazwa przybrała taki oto kształt, stając się tytułem sobotniego przedstawienia:
„Feralny Czwartek – czyli … jak mogą wyglądać urodziny kobiety po czterdziestce”.
Jeśli dobrze zapamiętałam ostateczną, wspólnie (Aktorzy i Widownia) zaakceptowaną wersję.
Miejsce akcji: muzeum

Nie chciałabym opowiadać ze szczegółami treści, szczególnie że każde przedstawienie jest inne – improwizowane – napędzane też energią przybyłej publiczności. Artyści tworzą w oparciu o kilka gatunków. Ten sobotni spektakl był pod nazwą „M!” – czyli musical.
Dzisiejszy – wtorek 29.01 będzie w stylu kryminału, co sugeruje niejako hasło: „Nie mów nikomu”.
Z kolei w najbliższą niedzielę ponownie na Żurawiej w Centralnej Spółdzielni Komediowej Dziewczyny mają pokazać, jak mogą wyglądać „Rodzinne Rewolucje”.
Po tym, co zobaczyłam w sobotę nabrałam wielkiej chęci, aby jeszcze raz zafundować sobie solidną dawkę śmiechu. Kasia jako automat do kawy


rozbawiła mnie do łez, a jako główna bohaterka – czyli otwarta na miłość kobieta po czterdziestce, piastująca stanowisko dyrektorskie, trochę też rozczuliła.


Nie spodziewałam się, że Asia pokaże jak jest wygimnastykowana i jak przekonująco potrafi zagrać pana Zenka, który wciąż może zawrócić w głowie, nawet kobietom sporo młodszym od siebie.


Dorotce z kolei udało się tak szybko wcielać z postaci sprzątającej muzeum pani Basieńki, w postać ambitnej pracownicy walczącej o względy pani dyrektor tejże placówki, że nawet pozostałym Aktorom zdarzało się jej nie rozpoznawać, a nie tylko publiczności. A może to wszystko jednak przez ten kostium „dinożałra”. Trudno ocenić.


Czwarta aktorka natomiast fantastycznie odegrała rolę młodego ambitnego sekretarza wspomnianej pani dyrektor, który nieświadomie rozkochuje przełożoną, by potem lekko złamać jej serce odkryciem swojej tajemnicy. Cóż, życie nie zawsze jest usłane różami, a i trochę serc zostaje po drodze wystawionych na „miłosne rewolucje”. Jak się bowiem okazuje, niekiedy uczucie do Sztuki potrafi być silniejsze niż do innego człowieka.



A ja od soboty jeszcze mocniej pokochałam Teatr Improwizacji AFRONT. Na tyle, że będę starała się, aby w niedługim czasie ponownie dotrzeć na jakieś improwizowane przedstawienie.
Kto wie, może uda mi się to już w niedzielę – 03.02.2019?

I choć obecnie mój stosunek do bitej śmietany jest jeszcze bardziej podejrzliwy ;) to wiem jednak, że  muszę ZOBACZYĆ jeszcze niejeden występ Tych Wszechstronnie Utalentowanych Dziewczyn.
A Wy?