niedziela, 3 lutego 2019

"JAZZ ...

… ma w sobie TO Coś” – nieodmiennie taka myśl przypływa do mnie, gdy mam okazję słyszeć utwory tego gatunku muzycznego.

Odkryłam go dla siebie kawał czasu temu. W latach, gdy w Warszawie istniało takie miejsce o nazwie „Akwarium”. Lubiłam tam niekiedy zaglądać, aby posiedzieć – choćby nawet przy tej przysłowiowej szklance wody i posłuchać grających na scenie muzyków. Wciąż jest to jeden z moich ulubionych gatunków, mimo że niezwykle rzadko mam okazję delektować się takimi dźwiękami. I choć w stolicy jest z pewnością wiele miejsc i wydarzeń dedykowanych, nie zawsze ma się możliwość korzystania z tych dobrodziejstw.

Gdy przypominam sobie ostatnią tego rodzaju muzyczną imprezę - wspomnienie o niej tu , dochodzę do wniosku, że koncerty jazzowe przypominają mi trochę przedstawienia Teatru Improwizacji AFRONT.
Najbliższe jest już dziś - w niedzielę 3.02.2019, o czym więcej można przeczytać tu.
Dlaczego tak uważam?

To proste. W obu przypadkach za każdym razem taki występ jest zupełnie inny. Pełen niespodzianek, nagłych zwrotów akcji, zaskakujący – naprędce wymyślonymi motywami. To jak historia, którą opowiada się trochę inaczej przy kolejnej okazji spotkania. Opowieść, która jest modyfikowana w zależności od nastroju i napędzana wspólnie wytworzoną przez Artystów i Publiczność energią.
W piątek z pewnością jej nie zabrakło w SPATiF-ie, gdy na scenie pojawił się wrocławski zespół EABS (Electro Acoustic Beat Sessions), w ramach symbolicznego pożegnania z tematem Krzysztofa Komedy.

Aleje Ujazdowskie to jedna z moich ulubionych ulic Warszawy. I to właśnie przy jednym z numerów, niedaleko Placu Trzech Krzyży znajduje się to całkiem ciekawe miejsce. Podejrzewam, że opierając się tylko na zdjęciu trudno byłoby je rozpoznać.


Napiszę w takim razie – dla ułatwienia dla "Poszukujących" :) – że na ścianie budynku wchodzących gości wita tablica, a chętni czasem mogą albo iść w górę po schodach, albo po …


Ja wybrałam ostatecznie schody.
A potem z zaciekawieniem rozglądałam się po wnętrzu. Nie przypominam sobie, abym miała okazję poznać tę przestrzeń wcześniej. Podobno dwa lata temu została odświeżona, oferując od tego czasu bogaty program artystyczny i salę koncertową. Wystrój faktycznie robi wrażenie – te ciemne brązy na ścianach nadają lekko surowy wyraz, który jednocześnie tchnie elegancją i takim trochę szykiem chyba - zresztą może Sami oceńcie.




Przyjemnie było posiedzieć na dole w takim otoczeniu, uświadamiając sobie nagle, że kiedyś – być może w tym właśnie miejscu – siedział jakiś znany Aktor, delektując się kawą.

Zanim zaczął się występ ja zdążyłam rozsmakować się w ciemnym piwie, podanym dla odmiany w pękatych pucharkach… A sam koncert rozpoczął się niestety z półgodzinnym poślizgiem, czego jednak chyba nikt oprócz mnie, nie zdawał się dostrzegać. Temperatura rosła z każdą kolejną osobą i minutą. Szczęśliwie zapewniono klimatyzację, choć i tak musiałam pożegnać się ze swetrem.
Miałam nadzieję, że dźwięki wynagrodzą mi te „trudy oczekiwania” oraz pewne zauważalne niedogodności, których doświadczałam.

W swoim życiu rzadko bywałam na koncertach. Takie wydarzenia zazwyczaj kojarzyły mi się bowiem z niepoliczonymi rzeszami ludzkich ciał – czasem wijących się w takt określonych dźwięków, niekiedy wręcz potrącających innych w trakcie muzycznych uniesień, jakich doświadczali. Taka wizja odstraszała. Dość skutecznie. Z tego powodu sporadycznie rozważałam swój udział w tego rodzaju imprezach.

Od kilku miesięcy przekonuję się jednak, że takie „eventy” mogą wyglądać zupełnie inaczej. A lokale, w których się odbywają, gwarantują miejsca siedzące tym, którzy spełnią określone warunki – choćby zarezerwują bilet. Osobiście jestem bowiem zdania, że delektować się lub może nawet dopiero otwierać na szeroko rozumianą Sztukę – w tym przypadku Muzykę, można tylko wtedy, gdy ma się zapewniony pewien komfort. A rozumiem pod tym pojęciem właśnie miejsce siedzące z całkiem dobrym widokiem na Artystów, dobre oświetlenie i nagłośnienie, pewną przestrzeń wokoło oraz możliwość zwilżenia czymś ust, gdy zaschnie w nich z wrażenia w trakcie …



Tego mi właśnie podczas piątkowego wydarzenia zabrakło.
Może czegoś nie doczytałam, ale nie spodziewałam się wyłącznie miejsca stojącego. Cóż, dla kobiety obchodzącej niedawno kolejne czterdzieste urodziny to jednak wyzwanie, aby tak długo tkwić niemal w jednym miejscu. Zapewne to jawny "ekshibicjonizm" z mojej strony, ale przyznam otwarcie: brak kondycji szybko dał o sobie znać i zaczęłam wkrótce odczuwać coraz większe zmęczenie. Tym samym przyjemność ze słuchania kolejnych ciekawie granych aranżacji, zmniejszała się z każdą upływającą minutą. Dochodził do tego jeszcze dyskomfort odczuwany w związku ze zbyt dużą bliskością nieznanych mi osób. Nie jest tak łatwo – wbrew pozorom – przez prawie dwie godziny stać nieruchomo, szczególnie że nuty porywały. Niejedną osobę obok mnie zachęciły do choćby lekkiego kołysania się. W efekcie albo ktoś trącał mnie, albo ja kogoś – gdy próbowałam zmienić pozycję. Odniosłam wrażenie, że przybyli Wielbiciele Jazzu, tudzież samego Zespołu bawili się rewelacyjnie. Ja niestety wytrzymałam tylko te dwie wspomniane godziny. Czy żałuję?
Może troszeczkę.
Muzyka była naprawdę świetna, a ten otwierający koncert utwór wciąż krąży na obrzeżach mojego umysłu i zapewne jeszcze będę do niego niejednokrotnie powracać.

Gdyby Panowie z Wrocławia zdecydowali się kiedyś przyjechać do stolicy, aby ponownie pochwalić się swoim talentem przed warszawską publicznością – już na innym koncercie i zorganizowanym w „starym, dobrym stylu”, to chętnie pojawiłabym się na takim.
Takie muzyczne wydarzenia są dla mnie jak drogocenne „Perełki” z utworu Joasi Mioduchowskiej. Uważam, że powinny mieć zapewnioną odpowiednią oprawę. Najlepiej, aby częściej przyjmowały postać kameralnych, klimatycznych spektakli dla Tych, którzy chcą i potrafią docenić Magię nut. A te ze swoich instrumentów potrafią przepięknie wyczarowywać właśnie wspomniani Panowie, którzy tworzą zespół EABS.

Na koniec – tak trochę refleksyjnie może – napiszę, że cieszy gdzieś w środku świadomość, że mamy tylu uzdolnionych młodych Ludzi. Odtwarzam ponownie nagrany podczas koncertu utwór i myślę sobie, że … chyba jednak muszę ZOBACZYĆ Ich raz jeszcze … kiedyś

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz