środa, 24 października 2018

po-SMAK L.

Niektórzy uważają, że powinno się zapamiętać sen z pierwszej nocy w nowym miejscu. Mnie tym razem to się nie udało. Niewykluczone, że to nadmiar wrażeń dnia poprzedniego był temu winien. Tym niemniej obudziłam się wypoczęta. A gdy wyjrzałam przez okno i moim oczom ukazał się taki widok,



resztki snu szybko strząsnęłam z rzęs.

Niedziela nie rozpieszczała już tak słońcem, choć nadal było dość ciepło. Ja oczywiście nie mogłam się już doczekać chwili, gdy ujrzę na własne oczy miejsce wernisażu Marcina. Ania w sobotę zachęcała nas do odwiedzin, dlatego niemal grzechem byłoby nie skorzystać z tej okazji.
Przywitała mnie zieleń – rosnących blisko siebie drzew, bramy i płotu.




Odniosłam wrażenie, że to miejsce tylko czeka, aby przywitać każdą wchodzącą osobę i zaprasza w swoje gościnne progi. Niewiele myśląc powędrowałam zatem dróżką,



na końcu której chowały się wśród drzew tajemnicze drewniane budynki.



Za nimi, z niewielkiego wzniesienia można było ujrzeć takie oto widoki.




Wiatr delikatnie wygrywał na liściach rosnących drzew uspokajającą muzykę, wokoło pachniało jesiennym powietrzem, gdzieś w oddali czasem opowiadał coś jakiś ptak. A ja uświadomiłam sobie nagle, że tak niewiele czasem potrzeba, aby poczuć się szczęśliwą. Długo stałam tak wpatrzona w dal, rozkoszując się wzbierającym w głębi mojego ciała uczuciem spokoju. Mogłabym chyba tak w nieskończoność. Pragnęłam jednak zobaczyć więcej uroczych zakamarków na posesji Ani. Szczególnie część stodoły, w której pewnego sierpniowego dnia zawisły fotografie Marcina. Wnętrze było przytulne i klimatyczne – aż zachęcało do tego, aby usiąść na jednej z drewnianych ławek. Pod ścianą pyszniły się w kartonach swojskie jabłka,



kusząc jesiennymi kolorami i zapachem. Cudownie było tak siedzieć, w bezpiecznym wnętrzu i chłonąć piękno otaczającej budynek przyrody.



„Chwilo trwaj jak najdłużej” – chciałam zakrzyknąć z głębi serca i nie opuszczać już nigdy tego miejsca. Może uda mi się tu jeszcze wrócić? Może pewne nieśmiałe marzenie, które zakiełkowało w mojej głowie się ziści i przyjadę tu w przyszłym roku? Mam nadzieję, że to miejsce będzie na mnie czekać i powita mnie znowu tak przyjaźnie.



A ja znowu usiądę sobie pod daszkiem



i popatrzę na rosnące nieopodal drzewa



Tak różnorodne, a jednak rosnące obok siebie w zgodzie i harmonii. Tak, jak żyjący tu Ludzie, których miałam przyjemność poznać. Siła dająca poczucie bezpieczeństwa i delikatność wyzwalająca wewnętrzną wrażliwość.



Z żalem zostawiałam za sobą zielone podwoje do zupełnie innego świata.

Niedługo później pojawiliśmy się na lanckorońskim ryneczku,



na którym znowu można było ujrzeć barwne straganiki. Nie wiadomo było, na czym skupić wzrok – tyle było pięknych rzeczy.





A ja oczywiście czułam potrzebę, aby powrócić do poznanych poprzedniego dnia pań i ponownie zachwycić się smakiem dyniowych babeczek i nie tylko.





Niewykluczone, że to właśnie one zaostrzyły mi apetyt na tyle, że zapragnęłam po raz kolejny odwiedzić Cafe Pensjonat. Nie zamierzam ukrywać, że kuchnia Pani Basi zachwyciła także i mnie, a klimat stworzony w lokalu przez Dominikę zachęcał by znów wstąpić w te gościnne progi. Obiad oczywiście okazał się niezrównany.



Także z tym miejscem trudno było mi się pożegnać.

Zegar jednak był nieubłagany i wciąż musztrował swoje wskazówki, które karnie przesuwały się do przodu. Ostatnie chwile w Lanckoronie postanowiliśmy zatem przeznaczyć na jeszcze jeden spacer. A ja w jego trakcie zdałam sobie sprawę, że wielu miejsc w ogóle nie zobaczyłam.






Udało mi się tylko zajrzeć do jeszcze jednego charakterystycznego lokalu – Cafe Arka. Jednak choć wystrój wzbudził moje zainteresowanie,





a Marcin uchwycił pewne czarujące obrazki,



nie wyczuwałam w nim takiej aury, jaką stworzyła Dominika w Cafe Pensjonat.

Naprawdę trudno było mi opuszczać tą uroczą wieś. Odniosłam też wrażenie, że i ona wcale nie chce nas wypuścić ze swoich objęć. Gdy już niemal wsiadaliśmy do samochodu, by ruszyć w drogę powrotną, spotkaliśmy Siódmego Anioła. Większość z Was zapewne nie wie o kogo chodzi. Tym Aniołem jest Pan Zbigniew, który jest niezwykle sympatyczną i barwną postacią. Jeśli będziecie szukać przewodnika po Lanckoronie lub w ogóle po Małopolsce, koniecznie skontaktujcie się właśnie z Nim. My długo staliśmy oczarowani Jego opowieściami, którymi niemal "sypał jak z rękawa". Nic zatem dziwnego, że godzina naszego wyjazdu do Warszawy mocno się przesunęła.
I powiem Wam, że w chwili gdy minęliśmy tabliczkę z przekreśloną nazwą „LANCKORONA”, ja już zaczęłam tęsknić za tym miejscem.

Ta tęsknota wciąż gdzieś się we mnie tli. Ani chybi zostawiłam w Małopolsce cząstkę swojego serca.



Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak po nią wrócić. Kiedy? Nie wiem tego dokładnie, ale… tak sobie myślę, że widziałam Lanckoronę tylko jesienią. Zatem… muszę to miejsce ZOBACZYĆ o innej porze roku. Może zimą?

[wpis edytowano: 14.04.2019]
informacja: 
prezentowane zdjęcia pozostają własnością ich autora; uzyskano zgodę na ich wykorzystanie we wpisach z 2018 roku (na czas współpracy)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz