Czasem przypływają do mnie obrazy z dzieciństwa.
Ostatnio uświadomiłam sobie, że będąc dzieckiem, uwielbiałam dzień, który stanowił swoistą wigilię jakiegoś mojego wyjazdu. To może głupio zabrzmi, ale nadal chyba potrafię przywołać uczucie podekscytowania samą podróżą, wyobrażeniami na temat ludzi, których spotkam lub miejsc, które zobaczę. I choćby ktoś już wcześniej uprzedzał mnie, czego mogę się spodziewać, ja i tak musiałam przekonać się sama, jak jest. Taki był ze mnie – i… chyba nawet coś we mnie zostało – "Niewierny Tomasz" w wersji damskiej.
Zatem… Wierzyłam… No, powiedzmy „połowicznie” dawałam wiarę opowieściom Marcina o tym, że istnieje gdzieś w Małopolsce taka cudowna enklawa przyciągająca Niezwykłych Ludzi, jaką dla mnie stała się w Warszawie - La Boheme.
Z czego wynikała ta moja „niewiara”? Może z doświadczeń? W końcu, jakby nie patrzeć już te -dzieści lat chodzę po tym świecie i mam świadomość, że każdy z Nas postrzega otoczenie dość subiektywnie. Inaczej widzimy kolory… W różny sposób wyczuwamy zapachy… Co innego czujemy dotykając tej samej materii … Mamy odmienną wrażliwość na niby te same „bodźce”.
To właśnie z tego względu pewien taki sceptycyzm mnie nachodził… W głowie krążyły myśli, że przecież to miasteczko, które notabene na koniec okazało się – jak przyznał sam Siódmy Anioł – wsią, nie musi wcale zrobić na mnie takiego wrażenia, jak na Nim. To chyba oczywiste.
Ostatecznie do wyjazdu skusił mnie splot niby zupełnie niepowiązanych zdarzeń.
Po pierwsze… w październiku zaprzyjaźniona z Marcinem Dominika z Cafe Pensjonat, zgodziła się udostępnić jedną ze ścian swojego uroczego lokalu na fotografie z sierpniowej wystawy mojego Przyjaciela. Nie udało mi się wtedy dotrzeć, zatem perspektywa ujrzenia choć paru zdjęć na własne oczy, kusiła w iście wyrafinowany sposób…
Po drugie… na dzień 6 października 2018 zaplanowano kolejne „Dyniowisko” – to ubiegłoroczne spotkało się z dużym zainteresowaniem zarówno turystów, jak i mieszkańców. Widząc na zdjęciach zamieszczonych na blogu Marcina dobrze bawiących się ludzi poczułam, że też mam chęć pobyć w takiej atmosferze.
Po trzecie… Znajoma Marcina – Jola z "Zagrody Ławeczki" zapraszała do siebie na kiszenie dyni. Ostatecznie dyni nie kisiłam, ani nikt z wtedy obecnych osób, ale… inne warzywa, jak choćby cukinia wyszły rewelacyjnie! Natomiast tak zachwalanym smakiem kiszonego czosnku to jednak się nie zachwyciłam.
Po czwarte… miałam ochotę opuścić Warszawę choćby na parę dni. Naładować gdzieś swoje wewnętrzne baterie, które po wakacjach jakby trochę straciły mocy…
Po piąte… żywiłam nadzieję, że z tej naszej eskapady w Małopolskę uda się stworzyć kolejny ciekawy materiał na fotoreportaż.
Zanim jednak moja noga wylądowała na brukowanych kamieniami uliczkach ukochanej przez Marcina – a od niedawna i przeze mnie – uroczej wsi, której nazwa zaczyna się na literę L., o jakiejś nieludzkiej porze zatrzymaliśmy się w Chęcinach. Było cicho, rześko i ciemno – choć uliczne latarnie próbowały czasem przebić się przez czarny płaszcz wciąż obecnej Nocy
Z zaciekawieniem rozglądałam się po uśpionych uliczkach biegnących wokół niedużego ryneczku ze studnią, której towarzyszył przepiękny klomb.
Potem jednak mój wzrok powędrował w zupełnie inną stronę – och, ileż intrygujących elementów udało się Marcinowi uchwycić na tym zdjęciu
A w oddali kusiły swoim zielonym światłem wieże dawnego zamku.
Nie namyślając się zatem długo ruszyliśmy przed siebie, nierzadko dostrzegając pod stopami takie oto studzienki
A gdy już udało się nam wdrapać pod górkę, czekały na nas widoki, drażniące zmysł wzroku…
Jak dobrze, że Marcin niekiedy zgadza się spełniać moje "zachcianki" i zachowuje w kadrze takie zdjęcia, jak choćby to:
Chęciny będę mile wspominać i niewykluczone, że zostałabym tam jeszcze trochę. Marcin jednak pilnował harmonogramu podróży i szybko ocenił, że należy jechać dalej. Niedługo później moim oczom ukazał się spowity w czerń Opiekuńczej Nocy widok miejsc, które skradły – niekiedy całkiem pokaźne kawałki – serca wielu Ludziom. Patrząc na takie "obrazki"
wzbierała we mnie potrzeba odkrywania.
I już tylko jedna myśl zaprzątała mi głowę…
„Muszę to ZOBACZYĆ … za dnia”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz