piątek, 15 lutego 2019

smaczki P.

Ci z Was, którzy czasem tu do mnie zaglądają, by zatrzymać się na parę chwil przy zamieszczanych tekstach wiedzą, że jedną z moich ulubionych dzielnic stolicy jest Żoliborz. Klimatyczny, zielony, a jednocześnie barwny – głównie dzięki osobom, które właśnie tam tworzą własne Magiczne Miejsca. Jedną z takich niezwykłych enklaw jest dla mnie La Boheme, gdzie już w najbliższą sobotę 16 lutego 2019 o godz. 19.00 odbędzie się kolejny koncert Tkaczyk Trio – szczegóły tutaj

Ciekawe, jak ostatecznie zabrzmi ta nowa piosenka o Aniele, o której ostatnio Krzysztof wspominał. Z pewnością będzie to kolejna muzyczna opowieść – swoista ballada, snuta głosem o ciepłej, kojącej barwie. Naprawdę nie mogę się już doczekać, kiedy znowu usłyszę znajome utwory oraz te nowe. Jestem pewna bowiem, że takich też nie zabraknie. Inna sprawa, że teksty pisane przez Krzyśka i panią Zosię aż proszą się, aby tworzyć do nich aranżacje muzyczne, a potem dzielić się nimi podczas koncertów. A w tym – na szczęście – wspiera Wokalistę zarówno rewelacyjnie grająca na klawiszach Mirella, jak i Wojtek, który preferuje mocniejsze gitarowe brzmienia.
Liczę, że będzie to udany wieczór, a ja nie tylko zasłucham się w słowach i dźwiękach, ale także spotkam paru Dobrych Znajomych.
Ktoś z Was też się wybiera w weekend do Blusów?

Wróćmy jednak do tematu moich ulubionych dzielnic Warszawy. Jest ich kilka, bo też i stolica wciąż się zmienia, pracując nad swoim wizerunkiem. Choćby taka Praga, przez długi czas owiana niezbyt dobrą sławą. Nie wiem, kiedy ostatnio zawędrowaliście w pobliże Dworca Wileńskiego, Targowej lub słynnej ulicy Ząbkowskiej. Ja teoretycznie mam dość niedaleko, ale do tej pory niespecjalnie jakoś miałam chęć oraz możliwość, aby pojawiać się w tej okolicy. Szczególnie ostatnio, gdy zimowa aura jest wyjątkowo kapryśna i nieobliczalna, a wieczory przesiąknięte deszczem lub przyprószone nadwrażliwym śniegiem, który szybko się obraża i znika.
Coś mnie jednak skłoniło, aby sprawdzić osobiście, co niektórych ciągnie na Pragę. Co? Odpowiedź nie jest specjalnie skomplikowana i zapewne część z Was się jej domyśli. To w zasadzie tylko jedno słowo, które niejednokrotnie powtarzam:
„Ciekawość”

A co tym razem ją rozbudziło?
Informacja znaleziona w sieci, jakoby na ul. Ząbkowskiej mieścił się lokal o dość zabawnie brzmiącej nazwie „Fochy i Fanaberie”, w którym odbywają się cykliczne ‘jam session’. O takim trochę improwizowanym graniu zdarzyło mi się słyszeć, nie miałam jednak do tej pory okazji przekonać się, jak ono wygląda w rzeczywistości. Podobno na ulicy Bagatela jest miejsce o równie zaskakującej nazwie, w którym tego rodzaju muzyczne „sesje” cieszą się wielkim zainteresowaniem. Może kiedyś osobiście to sprawdzę.

Tymczasem skusiłam się na Pragę. Poczułam, że najpierw  muszę ZOBACZYĆ co się dzieje bliżej mnie. Nie ukrywam, że zaintrygowała mnie sama nazwa miejsca. Byłam też ciekawa, jak daleko posuną się w swoich fochach i fanaberiach artyści, którzy zapowiedzieli się na ten drugi weekend lutego. Dzielnica jest mi trochę znajoma, dlatego większych problemów ze zlokalizowaniem celu nie miałam. Aczkolwiek podpowiem potencjalnym zainteresowanym, że trzeba wejść w jedną z bram od ulicy, aby tu trafić.
A jak już się ją przekroczy i wejdzie na podwórko, to oczom ukazuje się taki oto widok


Samo miejsce wydało mi się nawet całkiem ciekawe: z obrazami wiszącymi na ścianach, kilkoma stolikami i niedużą sceną. I być może – mimo pewnego tłoku – zostałabym na jakieś jedno piwo, aby na spokojnie się rozejrzeć i posłuchać, jak będą grać ci, którzy postanowili się pochwalić muzycznym zacięciem tego dnia. Nie zrobiłam tego jednak. Pierwsze w miarę dobre wrażenie zepsuło bowiem dziwnie brzmiące pytanie ze strony pani za barem, czego tutaj szukam. Przyznacie sami, że do sympatycznych powitań takie słowa raczej trudno zaliczyć i czuć się mile widzianym gościem.

Postanowiłam zatem opuścić lokal i przyjrzeć się bliżej samej ulicy Ząbkowskiej, na której dawno nie byłam. Kilka miejsc prawdziwie mnie zaskoczyło – jak choćby okryty srebrną folią aluminiową budynek mieszczący knajpkę o nazwie „COŚ na ZĄB-KOWSKIEJ”.


lub taka brama


Kontrasty. Takie słowo przychodzi mi na myśl, gdy patrzę na te zdjęcia. I może taka właśnie jest ta dzielnica. Pełna sprzeczności i takich właśnie „smaczków”. Bezsprzecznie Praga bardzo zmieniła się na przestrzeni ostatnich lat. I to zdecydowanie na korzyść. A praskie lokale, może nawet stają się coraz bardziej znane lub też modne. Jak choćby ten, w którym ostatecznie osiadłam na parę godzin. Ktoś z Was wie o jakim piszę?


Pewnie trochę trudno z takiego zdjęcia cokolwiek wywnioskować. Może jedynie stali bywalcy poznają, że to „W oparach absurdu”. Ja zawitałam tu po raz pierwszy, dlatego z zaciekawieniem rozglądałam się po wnętrzu. A gdy okazało się, że na wieczór jest zaplanowany koncert promowany jako „Celtycka Noc”, postanowiłam zostać. Przystanęłam przy barze i … zapatrzyłam się







A trochę, trochę później Artyści wreszcie zaprezentowali gościom swoją twórczość. Nie potrafię niestety ocenić, czy to faktycznie była muzyka irlandzka. Pierwszy utwór był nawet całkiem ciekawie zagrany, a obecność gitary, fletu i skrzypiec obiecywała niespodzianki. Ale aż tak wiele ich nie było. W mojej ocenie najlepiej wypadł ten ostatni instrument. To bowiem skrzypce nadawały muzyce jakąś energię i charakter. I to chyba tylko dzięki ich dźwiękom zostałam dłużej, niż zamierzałam.



Nie wiem, może jeszcze kiedyś znowu zajrzę na Pragę, aby odkryć kolejne jej smaczki. A może Wy macie jakieś własne sugestie, gdzie warto się pojawić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz