środa, 27 lutego 2019

... czysta Poezja

Niedawno – trochę ponad tydzień temu – rozkoszowałam się atmosferą La Boheme, podczas koncertu jednego z moich ulubionych zespołów, czyli Tkaczyk Trio.

Gdy dowiedziałam się, że zagości tu ponownie Joasia Mioduchowska, nie mogłam sobie odmówić przyjemności wysłuchania Jej piosenek. Szczególnie, że chyba zawsze podczas występów u Blusów towarzyszy Artystce, fantastycznie grający – a niekiedy też rewelacyjnie improwizujący – na gitarze Facet o życzliwym sercu, choć to 100% Kozak ...

Dodatkową motywacją była dla mnie zapowiedziana obecność wokalisty Tkaczyk Trio. Wiem, że się powtórzę, ale … bardzo lubię słuchać utworów śpiewanych wspólnie przez Joasię i Krzyśka. Ich głosy tak wspaniale się wzajemnie dopełniają.
Niekiedy przywodzą mi na myśl tancerzy. Takie dwa osobne, urzekające barwą byty, które wspólnie tworzą coś jeszcze piękniejszego. Och, nie raz miałam okazję prawdziwie się w nich zasłuchać i odpłynąć myślami gdzieś w nieznane.
Nikogo zatem nie zdziwi chyba, że liczyłam na podobne doznania w sobotę.

A jeszcze jakby tych wspomnianych ‘Cudowności’ było mało, Joasia zaplanowała jeszcze jedną niespodziankę. Przyznam, że ta wyjątkowo mocno podziałała na moją wyobraźnię. Była bowiem niemal jak podarunek z małą osobistą dedykacją.
Jeśli nie zajrzeliście do powyższego linku, bądź niewiele Wam on wyjaśnił – to może ta wskazówka okaże się cenna.


Gościem drugiej części koncertu miał być pan Robert Bielak, zwany niekiedy w niektórych kręgach „Człowiekiem z zaczarowanymi skrzypcami”.

Domyślacie się zapewne, że po takiej informacji moja ciekawość zwiększyła obroty i to specyficzne ‘mruczenie’ – jakie czasem wydają samochody –  narastało mi w głowie z każdym dniem. Szczęśliwie doczekałam jakoś soboty i dotarłam do La Boheme chwilę przed rozpoczęciem występu. Zdążyłam przywitać się ze Znajomymi, usiąść przy barze tym razem i … znowu się jeszcze w coś zapatrzeć



Niedługo potem zabrzmiały pierwsze dźwięki harmonijki ustnej i dwóch gitar. A uszy zgromadzonej publiczności zaczęły pieścić delikatnie nie tylko instrumenty, ale także słowa.
To za to połączenie tak lubię przychodzić na koncerty Joasi oraz Krzyśka. Repertuar Artystki jest dość zróżnicowany. Własną muzykę tworzy zarówno do utworów takich klasyków, jak: B. Leśmian, J. Iwaszkiewicz lub A. Asnyk, jak i współczesnych Poetów, z którymi nierzadko jest zaprzyjaźniona. Należą do nich m.in. Roma Rappe, Andrzej Kubiak i Jacek Sabatowicz oraz Tadeusz Knyziak, którego i ja mam przyjemność znać.

Niezwykle mnie natomiast ucieszyło, że podczas sobotniego koncertu pojawiły się też piosenki, do których tekst napisała Kobieta będąca dla mnie inspiracją, czyli Zosia Pągowska. Jakże cudownie brzmiały śpiewane w duecie z Krzyśkiem w trakcie pierwszej części występu, przy akompaniamencie niezrównanego Mirka.




Druga część koncertu z kolei, ujawniła w pełni niezwykły talent nieznanego mi wcześniej Muzyka.
A ja po raz kolejny uległam czarowi skrzypiec. Szczególnie, że te pana Roberta wyglądały dość ciekawie – po raz kolejny dziękuję Jarkowi za udostępnienie zdjęć.



Tak teraz przywołuję obraz tego wieczoru:
mnogość ciepłych kolorów, rodzinną niemal atmosferę, słowa nad którymi można się zadumać, hipnotyzujące dźwięki różnych instrumentów, otwartość nowo poznanych ludzi i tak sobie myślę:
„No … to była czysta poezja …”

Dziś takiego klimatu z pewnością nie doświadczę.
Nie znam co prawda jeszcze takiego miejsca, jak Klub Chłodna 25 w Warszawie, ale spodziewam się zgoła innych doznań muzycznych. Nie byłabym jednak sobą gdybym nie doszła do wniosku, że muszę ZOBACZYĆ pewną … podobno bardzo muzycznie utalentowaną grupę zawodową.
Czuję się prawdziwie zaintrygowana …

piątek, 22 lutego 2019

przecież to ...


Patrzę w kalendarz i dochodzę do wniosku, że ten ostatni weekend lutego zapowiada się dla mnie bardzo muzycznie:
– dziś wybieram się na koncert HTM w Centrum Łowicka
– a jutro, czyli w sobotę [ 23.02 ] zamierzam obejrzeć występ Joasi w La Boheme

Ach! Czuję przyjemne podekscytowanie na myśl o tych obu wydarzeniach. I na razie oczywiście nie zastanawiam się nad tym, że potem znowu nadejdzie najbardziej chyba nielubiany dzień tygodnia – poniedziałek. Choć zdradzę Wam, że od niedawna darzę go chyba większą sympatią. Co mogło zmienić mój punkt widzenia? Zdziwicie się, a może przeciwnie. Tak, znowu ta moja ciekawość …

Jeśli w miarę na bieżąco odwiedzacie ten blog i uważnie czytacie zamieszczane teksty, będziecie pamiętać ten wątek. Wspominałam bowiem ostatnio, że nagle zachciało mi się sprawdzić, jak może wyglądać takie wydarzenie jak „jam session”. Szczególnie w stricte jazzowym klimacie.
Zatęskniłam niespodziewanie za tym gatunkiem po występie wrocławskiego Zespołu, który gościł w Warszawie w pierwszych dniach obecnego miesiąca.

Los bywa czasem łaskawy. Doświadczacie tego czasem?
Okazja, aby ujrzeć na własne oczy takie „spontaniczne granie” nadarzyła się w miniony poniedziałek. Nieoczekiwanie dla siebie znalazłam się bowiem tu:





Ciekawa jestem, kto z Was poznaje to miejsce. Ja wcześniej go nie znałam. Z pewnością zaskakuje wystrojem. Spodobało mi się jednak – na razie może głównie ze względu na te fantastyczne jazzowe klimaty oraz niespodzianki. Największą dla mnie było improwizowane stepowanie, prowadzące do energetycznego muzycznego zakończenia – co widać tutaj


To był naprawdę zaskakująco udany poniedziałkowy wieczór.
Jestem pełna podziwu dla muzyków – i tych bardziej doświadczonych (za otwartość) i tych mniej (za odwagę, by wystąpić).






I coś mi się zdaje, że chyba na dłużej zmienię swoje wcześniejsze nastawienie do tego pierwszego po weekendzie dnia. Niewykluczone też, że postaram się częściej zaglądać na ul. Bagatela 10 – w końcu czemu by nie zaczynać tak pozytywnie każdego tygodnia?

Może faktycznie warto czasem ‘włączyć luz’ i powtórzyć za Gospodarzami tego zaskakującego miejsca: „(…) bawmy się póki żyjemy! Najlepiej jak umiemy i najmądrzej! (…)”

Oferta wydarzeń organizowanych tutaj



jest całkiem spora – sami zresztą możecie to sprawdzić. A ja czuję, że muszę ZOBACZYĆ niektóre z nich.



(*) tytuł wpisu został zainspirowany taką historyjką dotyczącą nazwy ulicy – źródło 

„(…) Anegdota mówi, że Stanisław August Poniatowski nadał Baciarellemu, za zasługi dla króla, ziemię w pobliżu Belwederu. Baciarelli miał powiedzieć, że jego praca nie wymaga takiej nagrody. Król odpowiedział na to: przecież to bagatela (…)”

środa, 20 lutego 2019

Blusowo

Nie wiem jaka jest Wasza opinia, ale ja osobiście uważam, że jest wiele prawdy w stwierdzeniu, że: „ładnie podane danie smakuje lepiej”.

Może dlatego tak lubię chodzić na koncerty, które odbywają się w gościnnej i barwnej przestrzeni La Boheme. Uwielbiam przebywać w świecie życzliwych Blusów. Ci, którzy choć raz posmakowali tej magicznej aury stworzonej przez Ewę i Jarka, dobrze wiedzą o czym mówię. Przekraczając drzwi tego kultowego na Żoliborzu garażu, można bowiem przenieść się w zupełnie inny wymiar. Taki, którego wcale nie chce się opuszczać. Zawsze gdy tu jestem, wciąż i wciąż obracam na języku frazę „chwilo trwaj”, próbując zachować jej posmak jak najdłużej.

Szczęśliwie w minioną sobotę mogłam do woli delektować się smakami słów, dźwięków i kolorów. Zadbała o to Pewna Utalentowana literacko Kobieta, Muzycy z zespołu Tkaczyk Trio i oczywiście dwa żoliborskie Motyle. Jestem Im wszystkim niezmiernie wdzięczna za ten cudownie odprężający wieczór.

Zawsze będę podziwiać umiejętność tkania opowieści z pojedynczych pasm wyrazów, jaką posiadają niewątpliwie Autorzy śpiewanych tekstów, czyli Zosia i Krzysiek. Świadomy słuchacz może odnaleźć w nich wiele życiowych prawd i doświadczyć całej gamy znanych sobie emocji. Nieodmiennie też jestem pod wrażeniem aranżacji muzycznych – dziękuję za wszystkie porywające nuty, które każda z osób na scenie wydobyła ze swoich instrumentów, tworząc odpowiedni do słów nastrój. A ten budowała dodatkowo oczywiście barwna sceneria. Spokojnie mogę napisać, że kolejny koncert Mirelli, Krzyśka i Wojtka w La Boheme był prawdziwą ucztą dla różnych zmysłów.






Cieszę się, że mogłam znowu na żywo posłuchać znanych sobie utworów. Można powiedzieć, że słuchając ich, niemal straciłam poczucie czasu. W przerwie okazało się, że nie tylko ja miałam odczucie, że ten pierwszy „secik” – jak to ujął Krzysiek, minął jakoś niespodziewanie prędko. Mnie to w sumie wcale nawet nie dziwi. Nie od dziś wiadomo, że „w doborowym Towarzystwie czas mija bardzo szybko”. A koncerty Tkaczyk Trio charakteryzują się także tym, że panuje podczas nich niezwykle sympatyczna atmosfera. Są i krótkie opowiastki i żarty oraz interakcja z publicznością. Są też niespodzianki.

Druga część koncertu upłynęła równie szybko, co pierwsza. Tym razem dominował blues, co bardzo mile mnie zaskoczyło. Ten gatunek ma w sobie coś niezwykle relaksującego. A może to był taki ukłon w stronę Cudownych Gospodarzy? To wiedzą sami Artyści. Jedno jest pewne. Zarówno Ewa z Jarkiem, jak i Zosia z pewnością zasłużyli na upominki w postaci kubeczków z logo Zespołu, które otrzymali tego wieczoru. Też chętnie taki bym przytuliła J


To był kolejny wspaniały czas, do którego z przyjemnością będę wracać we wspomnieniach, choćby spoglądając na poniższe fotografie.
Przy okazji ślę serdeczne podziękowania dla Jarka, który zgodził się udostępnić mi swoje zdjęcia z tego wydarzenia. Dzięki Niemu mogę pokazać Wam choć wycinek z sobotniego koncertu.







A ja już powoli zapełniam sobie kalendarz na kwiecień. To wtedy mają być obchodzone drugie urodziny Tkaczyk Trio i chyba odbędą się właśnie u Blusów.
Muszę to ZOBACZYĆ, a Wy?

piątek, 15 lutego 2019

smaczki P.

Ci z Was, którzy czasem tu do mnie zaglądają, by zatrzymać się na parę chwil przy zamieszczanych tekstach wiedzą, że jedną z moich ulubionych dzielnic stolicy jest Żoliborz. Klimatyczny, zielony, a jednocześnie barwny – głównie dzięki osobom, które właśnie tam tworzą własne Magiczne Miejsca. Jedną z takich niezwykłych enklaw jest dla mnie La Boheme, gdzie już w najbliższą sobotę 16 lutego 2019 o godz. 19.00 odbędzie się kolejny koncert Tkaczyk Trio – szczegóły tutaj

Ciekawe, jak ostatecznie zabrzmi ta nowa piosenka o Aniele, o której ostatnio Krzysztof wspominał. Z pewnością będzie to kolejna muzyczna opowieść – swoista ballada, snuta głosem o ciepłej, kojącej barwie. Naprawdę nie mogę się już doczekać, kiedy znowu usłyszę znajome utwory oraz te nowe. Jestem pewna bowiem, że takich też nie zabraknie. Inna sprawa, że teksty pisane przez Krzyśka i panią Zosię aż proszą się, aby tworzyć do nich aranżacje muzyczne, a potem dzielić się nimi podczas koncertów. A w tym – na szczęście – wspiera Wokalistę zarówno rewelacyjnie grająca na klawiszach Mirella, jak i Wojtek, który preferuje mocniejsze gitarowe brzmienia.
Liczę, że będzie to udany wieczór, a ja nie tylko zasłucham się w słowach i dźwiękach, ale także spotkam paru Dobrych Znajomych.
Ktoś z Was też się wybiera w weekend do Blusów?

Wróćmy jednak do tematu moich ulubionych dzielnic Warszawy. Jest ich kilka, bo też i stolica wciąż się zmienia, pracując nad swoim wizerunkiem. Choćby taka Praga, przez długi czas owiana niezbyt dobrą sławą. Nie wiem, kiedy ostatnio zawędrowaliście w pobliże Dworca Wileńskiego, Targowej lub słynnej ulicy Ząbkowskiej. Ja teoretycznie mam dość niedaleko, ale do tej pory niespecjalnie jakoś miałam chęć oraz możliwość, aby pojawiać się w tej okolicy. Szczególnie ostatnio, gdy zimowa aura jest wyjątkowo kapryśna i nieobliczalna, a wieczory przesiąknięte deszczem lub przyprószone nadwrażliwym śniegiem, który szybko się obraża i znika.
Coś mnie jednak skłoniło, aby sprawdzić osobiście, co niektórych ciągnie na Pragę. Co? Odpowiedź nie jest specjalnie skomplikowana i zapewne część z Was się jej domyśli. To w zasadzie tylko jedno słowo, które niejednokrotnie powtarzam:
„Ciekawość”

A co tym razem ją rozbudziło?
Informacja znaleziona w sieci, jakoby na ul. Ząbkowskiej mieścił się lokal o dość zabawnie brzmiącej nazwie „Fochy i Fanaberie”, w którym odbywają się cykliczne ‘jam session’. O takim trochę improwizowanym graniu zdarzyło mi się słyszeć, nie miałam jednak do tej pory okazji przekonać się, jak ono wygląda w rzeczywistości. Podobno na ulicy Bagatela jest miejsce o równie zaskakującej nazwie, w którym tego rodzaju muzyczne „sesje” cieszą się wielkim zainteresowaniem. Może kiedyś osobiście to sprawdzę.

Tymczasem skusiłam się na Pragę. Poczułam, że najpierw  muszę ZOBACZYĆ co się dzieje bliżej mnie. Nie ukrywam, że zaintrygowała mnie sama nazwa miejsca. Byłam też ciekawa, jak daleko posuną się w swoich fochach i fanaberiach artyści, którzy zapowiedzieli się na ten drugi weekend lutego. Dzielnica jest mi trochę znajoma, dlatego większych problemów ze zlokalizowaniem celu nie miałam. Aczkolwiek podpowiem potencjalnym zainteresowanym, że trzeba wejść w jedną z bram od ulicy, aby tu trafić.
A jak już się ją przekroczy i wejdzie na podwórko, to oczom ukazuje się taki oto widok


Samo miejsce wydało mi się nawet całkiem ciekawe: z obrazami wiszącymi na ścianach, kilkoma stolikami i niedużą sceną. I być może – mimo pewnego tłoku – zostałabym na jakieś jedno piwo, aby na spokojnie się rozejrzeć i posłuchać, jak będą grać ci, którzy postanowili się pochwalić muzycznym zacięciem tego dnia. Nie zrobiłam tego jednak. Pierwsze w miarę dobre wrażenie zepsuło bowiem dziwnie brzmiące pytanie ze strony pani za barem, czego tutaj szukam. Przyznacie sami, że do sympatycznych powitań takie słowa raczej trudno zaliczyć i czuć się mile widzianym gościem.

Postanowiłam zatem opuścić lokal i przyjrzeć się bliżej samej ulicy Ząbkowskiej, na której dawno nie byłam. Kilka miejsc prawdziwie mnie zaskoczyło – jak choćby okryty srebrną folią aluminiową budynek mieszczący knajpkę o nazwie „COŚ na ZĄB-KOWSKIEJ”.


lub taka brama


Kontrasty. Takie słowo przychodzi mi na myśl, gdy patrzę na te zdjęcia. I może taka właśnie jest ta dzielnica. Pełna sprzeczności i takich właśnie „smaczków”. Bezsprzecznie Praga bardzo zmieniła się na przestrzeni ostatnich lat. I to zdecydowanie na korzyść. A praskie lokale, może nawet stają się coraz bardziej znane lub też modne. Jak choćby ten, w którym ostatecznie osiadłam na parę godzin. Ktoś z Was wie o jakim piszę?


Pewnie trochę trudno z takiego zdjęcia cokolwiek wywnioskować. Może jedynie stali bywalcy poznają, że to „W oparach absurdu”. Ja zawitałam tu po raz pierwszy, dlatego z zaciekawieniem rozglądałam się po wnętrzu. A gdy okazało się, że na wieczór jest zaplanowany koncert promowany jako „Celtycka Noc”, postanowiłam zostać. Przystanęłam przy barze i … zapatrzyłam się







A trochę, trochę później Artyści wreszcie zaprezentowali gościom swoją twórczość. Nie potrafię niestety ocenić, czy to faktycznie była muzyka irlandzka. Pierwszy utwór był nawet całkiem ciekawie zagrany, a obecność gitary, fletu i skrzypiec obiecywała niespodzianki. Ale aż tak wiele ich nie było. W mojej ocenie najlepiej wypadł ten ostatni instrument. To bowiem skrzypce nadawały muzyce jakąś energię i charakter. I to chyba tylko dzięki ich dźwiękom zostałam dłużej, niż zamierzałam.



Nie wiem, może jeszcze kiedyś znowu zajrzę na Pragę, aby odkryć kolejne jej smaczki. A może Wy macie jakieś własne sugestie, gdzie warto się pojawić?

środa, 6 lutego 2019

serc-OWE R-ewolucje

* „ewolucja” – źródło: strona internetowa ‘Słownik SJP’

1. proces stopniowych, rozłożonych na wiele pokoleń przemian w budowie organizmów, prowadzący do powstawania nowych gatunków;
2. forma rozwoju, proces stopniowych zmian czegoś, prowadzący do powstania nowych rzeczy, zjawisk;
3. figura gimnastyczna, akrobatyczna lub taneczna

Może pamiętacie – to w sumie było dość niedawno. Dokładnie 26 stycznia, o czym pisałam tutaj

Tego dnia, a była to sobota i moje urodziny – po raz pierwszy byłam na oficjalnym występie Teatru Improwizacji AFRONT. Wcześniej – dzięki Marcie ze Złap Oddech poznałam trzy Przesympatyczne Panie z tej Formacji: Asię, Dorotkę i Kasię oraz uroczego pana Wojtka, który robi fantastyczną oprawę muzyczną do granych spektakli.
Wtedy właśnie miałam okazję przekonać się, że Zespół tworzy także rewelacyjna Agnieszka (rola Filipka zakochanego w Sztuce, zamiast w Dyrektorce muzeum – no, Bomba!).

Czytałam gdzieś jednak – może na fanpage’u AFRONTu – że z Paniami grywa też Mężczyzna o imieniu Tomek. Imię niezmiennie bardzo dobrze mi się kojarzy, dlatego też wychodząc z budynku mieszczącym Scenę Lubelską, przyrzekłam sobie, że muszę ZOBACZYĆ kolejny spektakl.

I zobaczyłam. Już w innym miesiącu co prawda, jednak dopięłam swego. Stało się to ni mniej, ni więcej tylko w ubiegłą niedzielę – czyli 03.02.2019.
I o tym właśnie występie chciałabym Wam trochę dziś opowiedzieć. Emocje mi odrobinę opadły i mogę chyba wreszcie zebrać myśli.
Jak było na wydarzeniu z gatunku „Rodzinne rewolucje”?

Na pewno ŚMIECHOWO i PRZYJAŹNIE – z przyjemnością będę powracać do tych chwil i przywoływać ponownie obrazy zapisane w pamięci, tudzież na tych kilku fotkach.

Tym razem przedstawienie miało odbyć się w zupełnie innym miejscu, niż ostatnio. Teatr przeniósł się z Pragi do Centrum, a dokładnie na ul. Żurawią 22. Pod tym adresem mieści się m.in.


Co jeszcze? Tego nie zdradzę. Polecam przekonać się o tym naocznie – że tak się wyrażę.
Miejsce jest naprawdę sympatyczne i ma całkiem ciekawy klimat. Oczywiście mój telefon starał się ze wszystkich sił, aby zachować jak najlepsze widoki, widziane przeze mnie, ale …




… ano, właśnie.
Z tego choćby względu rekomenduję Wam samodzielne sprawdzenie lokalu. Ja w sumie chciałabym to kiedyś zrobić na spokojnie, gdyż tym razem jakoś nie było ku temu sprzyjających okoliczności.

A już z całego serca POLECAM improwizowane spektakle AFRONTu
- choć ponownie będę się wystrzegać opowiadania ze szczegółami o tym, co się działo w przestrzeni Centralnej Spółdzielni Komediowej. Mogę chyba jednak uchylić rąbka kilku tajemnic.

Była rozgrzewka. Ćwiczenie ze złapaniem palca wskazującego sąsiada jedną dłonią i jednoczesnej ucieczce swoim palcem wskazującym drugiej ręki znad dłoni innego sąsiada … – bezcenne.
I jakiegoż dawało „energetycznego kopa”. Szybko wszyscy poczuliśmy się Znajomymi.
A potem niespodzianka wieczoru.
Dowiadujemy się, że możemy improwizować z Aktorami. W jaki sposób?

Na otrzymanych karteczkach wystarczy tylko NAPISAĆ wszelkie teksty, skojarzenia, powiedzenia itp. związane z tematem rodziny, a następnie wrzucić je do specjalnego pudełeczka. W ten sposób mieliśmy wzbogacić dialogi Artystów, skłaniając Ich do jeszcze większej improwizacji.
Dorotka tak zachęcała do aktywności, że trudno było odmówić.


Ja też napisałam dwa teksty.
I pochwalę się, że jeden nawet – a było to tajemniczo wciąż brzmiące powiedzonko mojego starszego dziecka z czasów przedszkolnych – zostało użyte! I na dodatek mam to na filmiku, który pozostanie już w rodzinnym archiwum!

Pudełko szybko zostało zapełnione, a Tomek wręcz zacierał ręce.


Już bowiem po chwili każdy z Artystów brał jakąś pulę karteczek i chował je w czeluściach swojego scenicznego wdzianka





A gdy już zgromadzona Widownia ujrzała, że w pojemniku nie ma ani jednej karteczki, zaczęło się.

Tytuł niezwykle ciekawy – "Może jeszcze ziemniaczków - … to kiedy ślub?"

Czyli temat SERC-owy – ale jak mogłoby być inaczej, przecież to luty – miesiąc z Walentynkami w tle. Asia tym razem żadnych *ewolucji (patrz. definicja) nie pokazała, ale generalnie przemiana się dokonała. W sercach osób z trzech związków, ściśle powiązanych ze sobą – ach! Te „sąsiedzkie” relacje ...

I była to Prawdziwa Rodzinna r-EWOLUCJA – lekko wywróciły się światy niektórych postaci ...
Mietek czasem bywał Mietkiem, niekiedy Marianem, a nawet Krzysztofem. Obrotny Chłop jak widać – prawdziwy Skarb. Ale nie wiem, czy Basia faktycznie doszła do takiego wniosku. Odkryła natomiast, że większa liczba krzeseł w salonie nie zakłóca jednak żadnego istotnego „feng-szuja”.
No dobra, może i faktycznie doceniła też fakt, że taki Mietek/Marian/Krzysztof zawsze się odnajdzie w terenie – ma przecież „obcykane” gdzie jest wschód, a gdzie zachód. I jakby tego było mało, niekiedy nawet pocieszy jakąś smaczną naleweczką o fikuśnej nazwie [ niczym w krainie L. ] Niezaprzeczalnie też jest "towarzyszem niedoli" w wychowywaniu młodszej latorośli – w końcu jak Krystian/Kacper (sic!) czasem wyskoczy z jakimś ciekawym fizycznym obliczeniem lub spostrzeżeniem, to nie wiadomo jak się zachować.

Na zawsze chyba zapadną mi słowa Basi skierowane do 13-letniego syna:
 „(…) ta fizyka zrobiła Ci wodę z mózgu, ot co (…)”.
Fakt, już chyba lepiej się napić …

Dawno tak długo się nie śmiałam. Na koniec scena wyglądała tak


choć to i tak nie są wszystkie karteczki z sugestiami kwestii. Tomek swoje ‘zwykł był’ rzucać w Widownię.
Coraz bardziej podobają mi się te „Śmiechowe Sesje” i chyba mam kolejne marzenie - chciałabym przynajmniej raz w miesiącu oglądać Tych Artystów na scenie.

I przechodzimy do ... Meritum:
Mam nadzieję, że tym tekstem zachęcę Was do udziału w najbliższym spektaklu, który już w sobotę – szczególnie, że OKAZJA będzie WYJĄTKOWA.
9 lutego 2019 ponownie na deskach Sceny Lubelskiej – AFRONT zagra specjalnie dla Neli

(…) cały dochód z niego przeznaczymy na drogi naszemu sercu cel - na leczenie Neli, córeczki naszych przyjaciół, improwizatorów wrocławskiej grupy IMPROKRACJA, która od kilku miesięcy zmaga się z chorobą nowotworową (…)
– czytamy na stronie wydarzenia

Jeśli nie macie jeszcze innych planów, zarezerwujcie sobie bilety na ten występ lub polećcie go Znajomym. To wydatek zaledwie 20 – 25 złotych, choć dla Neli i Jej Rodziców pewnie to kwota bezcenna.
BAWCIE SIĘ DOBRZE pomagając J