to tam przychodzą ludzie
spragnieni estetycznych wrażeń
chcąc oderwać się od codzienności
i przenieść w świat ze swych marzeń
to tam unoszą się słowa
którym towarzyszą dźwięki
czasem powstają z nich dialogi
niekiedy piękne teksty piosenki
to tam właśnie Tkaczyk Trio
- i to już będzie ostatnia fraza -
zagra koncert pierwszego grudnia
„tam”, czyli gdzie? W Teatrze BAZA
Występ tego zespołu w La Boheme w dniu 10 listopada 2018 - o którym można poczytać tu, jak również na blogu Marcina - bardzo mi się spodobał.
Nie mogę się już zatem doczekać najbliższej soboty – muszę Ich ZOBACZYĆ raz jeszcze, szczególnie że Krzysztof obiecał mi pewną piosenkę.
Zainteresowanym polecam link do wydarzenia.
wtorek, 27 listopada 2018
niedziela, 25 listopada 2018
Liryka z błyskiem w oku
„Poezja to mówiące malarstwo, a malarstwo – milcząca poezja” – powiedział dawno temu grecki poeta Simonides z Keos.
Czy można zatem wyobrazić sobie lepsze miejsce na wieczorny koncert znanego olsztyńskiego barda
niż pracownia Ewy, znana pod nazwą La Boheme? Moim zdaniem nie.
We wtorek 20 listopada 2018 publiczność, która licznie przybyła na to wydarzenie mogła się o tym w pełni przekonać. W otoczeniu przykuwających uwagę obrazów Gospodyni – m.in. tych, uchwyconych aparatem przez Marcina przy okazji innych wydarzeń
rozbrzmiewały przy dźwiękach gitar, a niekiedy także akordeonu - słowa. Takie, jak choćby te:
„I
raz kolejny składam swe podanie
II
przecież czasem przez to można poczuć
Niektóre powodowały u mnie zadumę, może nawet lekką melancholię, inne potrafiły zaskoczyć, bądź rozbawić. Wesołość wzbudzała sama postawa Artysty. Gdy „wyguglacie” sobie nazwisko p. Tomka, w wybranych wiadomościach promujących Jego koncerty ujrzycie informację o tym, że uwielbia kontakt z publicznością, niejednokrotnie wciągając ją w wymianę zdań. Tego dnia sama miałam okazję się przekonać, że tak właśnie jest. Utwory przetykane były krótkimi opowieściami oraz zabawnymi dialogami, co świadczyło o dużym poczuciu humoru Gościa tego wieczoru. Dzięki temu wytworzyła się niemal rodzinna atmosfera i czas spędzony w La Boheme naprawdę mnie zrelaksował. Miło było zobaczyć się ze Znajomymi oraz poznać nowych – na koncert bowiem przybyli Przyjaciele Artysty, nawet z Krakowa oraz wielbiciele gitarowej wirtuozerii Mirka Kozaka, który często Mu towarzyszy.
Tym razem tylko parę zdjęć z wydarzenia i to robionych moją ręką. Jak widać fotograf ze mnie żaden. Może gdybym znalazła czas, aby wziąć udział w rozpoczętych właśnie warsztatach fotograficznych prowadzonych przez Marcina w MAL-u byłoby dużo lepiej. Zaprzyjaźniona koordynatorka tej sympatycznej przestrzeni na warszawskim Żoliborzu wspomniała mi wczoraj, że sama skorzystała ze wskazówek, które uczestnicy otrzymali podczas pierwszego sobotniego spotkania.
Jestem pewna, że na koniec tych warsztatów powstanie bardzo ciekawa wystawa zdjęć, którą oczywiście… muszę ZOBACZYĆ.
Czy można zatem wyobrazić sobie lepsze miejsce na wieczorny koncert znanego olsztyńskiego barda
niż pracownia Ewy, znana pod nazwą La Boheme? Moim zdaniem nie.
We wtorek 20 listopada 2018 publiczność, która licznie przybyła na to wydarzenie mogła się o tym w pełni przekonać. W otoczeniu przykuwających uwagę obrazów Gospodyni – m.in. tych, uchwyconych aparatem przez Marcina przy okazji innych wydarzeń
rozbrzmiewały przy dźwiękach gitar, a niekiedy także akordeonu - słowa. Takie, jak choćby te:
„I
Kiedy dzień kolejny rozda swoje karty
gdy podziwiam te znaczone blotki
w okna znowu cicho stuka deszcz uparty
szpaki towarzysko garną się na plotki
raz kolejny składam swe podanie
a w nim wszystko, co serdecznie boli
racz w nie zerknąć krótko przy śniadaniu
wielki Panie gdzieś na wzgórzu Olimp
II
Mam świadomość, że na ziemskim łez padole
nie ogarnę wielkiej Twej mądrości
nie rozumiem, czemu talent tak rozdajesz
nam – istotom małej świadomości
przecież czasem przez to można poczuć
smak sukcesu słony, jak smak soli
czemu w każdym miodzie zawsze czuć gorczycę
wielki Panie gdzieś na wzgórzu Olimp (…)”
źródło: http://salej.art.pl
Niektóre powodowały u mnie zadumę, może nawet lekką melancholię, inne potrafiły zaskoczyć, bądź rozbawić. Wesołość wzbudzała sama postawa Artysty. Gdy „wyguglacie” sobie nazwisko p. Tomka, w wybranych wiadomościach promujących Jego koncerty ujrzycie informację o tym, że uwielbia kontakt z publicznością, niejednokrotnie wciągając ją w wymianę zdań. Tego dnia sama miałam okazję się przekonać, że tak właśnie jest. Utwory przetykane były krótkimi opowieściami oraz zabawnymi dialogami, co świadczyło o dużym poczuciu humoru Gościa tego wieczoru. Dzięki temu wytworzyła się niemal rodzinna atmosfera i czas spędzony w La Boheme naprawdę mnie zrelaksował. Miło było zobaczyć się ze Znajomymi oraz poznać nowych – na koncert bowiem przybyli Przyjaciele Artysty, nawet z Krakowa oraz wielbiciele gitarowej wirtuozerii Mirka Kozaka, który często Mu towarzyszy.
Tym razem tylko parę zdjęć z wydarzenia i to robionych moją ręką. Jak widać fotograf ze mnie żaden. Może gdybym znalazła czas, aby wziąć udział w rozpoczętych właśnie warsztatach fotograficznych prowadzonych przez Marcina w MAL-u byłoby dużo lepiej. Zaprzyjaźniona koordynatorka tej sympatycznej przestrzeni na warszawskim Żoliborzu wspomniała mi wczoraj, że sama skorzystała ze wskazówek, które uczestnicy otrzymali podczas pierwszego sobotniego spotkania.
Jestem pewna, że na koniec tych warsztatów powstanie bardzo ciekawa wystawa zdjęć, którą oczywiście… muszę ZOBACZYĆ.
czwartek, 22 listopada 2018
Muzyczna charyzma
Znane przysłowie głosi: „Każdy jest kowalem własnego losu”.
To bardzo optymistyczna wizja moim zdaniem. Też chcę wierzyć, że to ja sama mam wpływ na swoje życie, a nie jakiś przypadek. Aczkolwiek lubię też czasem myśleć, że istnieje coś takiego, jak splot szczęśliwych okoliczności. Taki nieoczekiwany dar od Losu.
Któż w końcu nie lubi prezentów?
Takim właśnie „podarunkiem” była informacja o koncercie Pani Agnieszki Chrzanowskiej.
Nie pamiętam już dokładnie jak na nią natrafiłam, przemykając po facebook’u. Nie jest to zresztą aż tak istotne. Gdy jednak już wpadła mi w oczy, nie mogłam przestać myśleć o tym, że nadarza się wyjątkowa szansa, aby zobaczyć Ją na żywo. No, nie mogłam przegapić takiej okazji, szczególnie że Artystka związana jest bardziej z Krakowem, niż ze stolicą. Dlaczego tak mi zależało?
Cóż… znowu w grę weszły emocje i skojarzenia.
Utwory śpiewane przez Panią Agnieszkę usłyszałam podczas mojej pierwszej podróży do L.
Płyta pt. „Piosenki do mężczyzny”, którą Marcin nabył w ubiegłym roku przy okazji koncertu organizowanego właśnie tam – o czym można przeczytać tu, zachwyciła mnie. Nieszablonowe teksty, rewelacyjna oprawa muzyczna i… och! ten głos, który zaskakiwał swoją różnorodnością. Niezwykle przyjemna dla ucha barwa ujawniająca się szczególnie w bardziej spokojnych utworach – niemal pieszczotliwa, nagle zmieniała się diametralnie, porażając swoją mocą i żywiołowością. Naprawdę, coś niesamowitego!
Zainteresowanym polecam zajrzeć choćby tu:
Teledysk był kręcony właśnie w L. – jak widać urok tej Magicznej wsi podziałał nie tylko na mnie.
Sobotnie (17 listopada 2018) wydarzenie
przyciągnęło do Biblioteki Publicznej w Rembertowie całkiem sporą dorosłą publiczność. Tym większym zaskoczeniem była dla mnie obecność dwóch dziewczynek w wieku szkolnym. Traf chciał, że wraz z mamą zamierzały usiąść na tych samych miejscach w pierwszym rzędzie, które upatrzyliśmy sobie my, aby Marcin miał swobodę w robieniu zdjęć. W wyniku tego małego „zamieszania” nieoczekiwanie nawiązaliśmy rozmowę.
I wtedy wszystko się wyjaśniło.
Młodsza dziewczynka o wdzięcznym imieniu Maja okazała się bowiem laureatką organizowanego przez tą właśnie bibliotekę Festiwalu Poezji Śpiewanej pt. „Droga do Krainy Łagodności”. W jury zasiadała m.in. pani Agnieszka, a nagrodą był występ na Jej koncercie.
Maja – jak wynikało z rozmowy z Jej mamą – od paru lat śpiewa, rozwijając swój muzyczny talent pod okiem profesjonalistów z Centrum Artystycznego Scena w Sulejówku. Byłam niezwykle ciekawa, jak zaprezentuje się ta uroczo skromna dziewczynka.
Kiedy Maja weszła na scenę i zaczęła śpiewać swoją „Balladę jarzynową” nie mogłam oderwać od Niej wzroku. Można powiedzieć, że siedziałam jak zahipnotyzowana podziwiając zarówno przepiękny głos młodej wokalistki, jak również Jej sceniczny talent. Podczas śpiewania swojego utworu w naturalny sposób operowała gestami oraz mimiką, co czyniło występ jeszcze ciekawszym.
Mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję podziwiać Ją na innych wydarzeniach i trzymam kciuki za kolejne sukcesy na muzycznym polu.
Niedługo po Mai, na scenę – na której już czekały instrumenty
wkroczyła pani Agnieszka wraz z panem Jarkiem. Niezwykle zjawiskowo wyglądała w swojej czarnej zwiewnej sukni, roztaczając wokół siebie jakąś magiczną aurę. Od pierwszej chwili poczułam do Niej sympatię. Spodobało mi się, że niemal od razu nawiązała kontakt z publicznością, prezentując aktorski luz.
A gdy zaczęła śpiewać pierwszy utwór
utwierdziłam się w przekonaniu, że to będzie wyjątkowy wieczór. W kolejnych piosenkach w pełni ujawnił się Jej porywający głos, od którego niemal przechodziły mnie dreszcze.
Niesamowite były dla mnie te zmiany w głosie – od szeptanych recytacji do niezwykle głośnych i zaskakująco długich brzmień, które przez następne minuty dźwięczały mi w uszach. Mówi się często, że „kobieta zmienną jest”.
W przypadku tej Artystki to powiedzenie jest jak najbardziej prawdziwe. Swobodnie przechodziła od nastrojowych, lirycznych interpretacji do niemal ognistych, pełnych energii utworów. I w każdym jej głos brzmiał tak samo pięknie, zaskakując swoją skalą.
Urzekło mnie też w Artystce duże poczucie humoru. Objawiało się ono tego wieczoru wiele razy. Było je widać zarówno w takich charakterystycznych „utarczkach słownych” z panem Jarkiem, cudnie grającym na gitarze akustycznej i na instrumencie zwanym bouzouki,
jak również w relacjach z publicznością,
co wywoływało ożywienie i wybuchy śmiechu.
Można powiedzieć, że ten koncert był dość specyficzny – był niejako takim wręcz przedstawieniem, które na długo pozostanie w mojej pamięci.
Gdy wyszliśmy z gościnnego budynku biblioteki, przywitał nas zimny wieczór. I w tym momencie zamarzyła mi się zielona herbata u Blusów.
Nie zastanawiając się zbyt długo pojechaliśmy zatem na Żoliborz, licząc że załapiemy się nie tylko na rozgrzewający napój. W La Boheme chyba każdego dnia odbywają się różne koncerty i nieformalne spotkania Artystów do późnych godzin nocnych. Tego dnia też było dość tłoczno i wesoło. Na scenę wstępowały coraz to inne osoby, aby zagrać i zaśpiewać choćby kilka utworów. I właśnie wtedy miałam okazję usłyszeć kolejny niesamowity głos.
Kobieta, o której teraz wspominam będzie miała w najbliższą sobotę swój koncert w La Boheme. Jeśli nie macie jeszcze planów koniecznie się wybierzcie – szczegóły tu.
Prawdą jest to, co napisano w wydarzeniu, a mianowicie: „(…) obdarzona mocnym głosem, który potrafi pokazać całą paletę wrażliwości (…)”.
Mnie tym razem nie uda się dotrzeć, ale kiedyś muszę Ją ZOBACZYĆ raz jeszcze.
To bardzo optymistyczna wizja moim zdaniem. Też chcę wierzyć, że to ja sama mam wpływ na swoje życie, a nie jakiś przypadek. Aczkolwiek lubię też czasem myśleć, że istnieje coś takiego, jak splot szczęśliwych okoliczności. Taki nieoczekiwany dar od Losu.
Któż w końcu nie lubi prezentów?
Takim właśnie „podarunkiem” była informacja o koncercie Pani Agnieszki Chrzanowskiej.
Nie pamiętam już dokładnie jak na nią natrafiłam, przemykając po facebook’u. Nie jest to zresztą aż tak istotne. Gdy jednak już wpadła mi w oczy, nie mogłam przestać myśleć o tym, że nadarza się wyjątkowa szansa, aby zobaczyć Ją na żywo. No, nie mogłam przegapić takiej okazji, szczególnie że Artystka związana jest bardziej z Krakowem, niż ze stolicą. Dlaczego tak mi zależało?
Cóż… znowu w grę weszły emocje i skojarzenia.
Utwory śpiewane przez Panią Agnieszkę usłyszałam podczas mojej pierwszej podróży do L.
Płyta pt. „Piosenki do mężczyzny”, którą Marcin nabył w ubiegłym roku przy okazji koncertu organizowanego właśnie tam – o czym można przeczytać tu, zachwyciła mnie. Nieszablonowe teksty, rewelacyjna oprawa muzyczna i… och! ten głos, który zaskakiwał swoją różnorodnością. Niezwykle przyjemna dla ucha barwa ujawniająca się szczególnie w bardziej spokojnych utworach – niemal pieszczotliwa, nagle zmieniała się diametralnie, porażając swoją mocą i żywiołowością. Naprawdę, coś niesamowitego!
Zainteresowanym polecam zajrzeć choćby tu:
Teledysk był kręcony właśnie w L. – jak widać urok tej Magicznej wsi podziałał nie tylko na mnie.
Sobotnie (17 listopada 2018) wydarzenie
przyciągnęło do Biblioteki Publicznej w Rembertowie całkiem sporą dorosłą publiczność. Tym większym zaskoczeniem była dla mnie obecność dwóch dziewczynek w wieku szkolnym. Traf chciał, że wraz z mamą zamierzały usiąść na tych samych miejscach w pierwszym rzędzie, które upatrzyliśmy sobie my, aby Marcin miał swobodę w robieniu zdjęć. W wyniku tego małego „zamieszania” nieoczekiwanie nawiązaliśmy rozmowę.
I wtedy wszystko się wyjaśniło.
Młodsza dziewczynka o wdzięcznym imieniu Maja okazała się bowiem laureatką organizowanego przez tą właśnie bibliotekę Festiwalu Poezji Śpiewanej pt. „Droga do Krainy Łagodności”. W jury zasiadała m.in. pani Agnieszka, a nagrodą był występ na Jej koncercie.
Maja – jak wynikało z rozmowy z Jej mamą – od paru lat śpiewa, rozwijając swój muzyczny talent pod okiem profesjonalistów z Centrum Artystycznego Scena w Sulejówku. Byłam niezwykle ciekawa, jak zaprezentuje się ta uroczo skromna dziewczynka.
Kiedy Maja weszła na scenę i zaczęła śpiewać swoją „Balladę jarzynową” nie mogłam oderwać od Niej wzroku. Można powiedzieć, że siedziałam jak zahipnotyzowana podziwiając zarówno przepiękny głos młodej wokalistki, jak również Jej sceniczny talent. Podczas śpiewania swojego utworu w naturalny sposób operowała gestami oraz mimiką, co czyniło występ jeszcze ciekawszym.
Mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję podziwiać Ją na innych wydarzeniach i trzymam kciuki za kolejne sukcesy na muzycznym polu.
Niedługo po Mai, na scenę – na której już czekały instrumenty
wkroczyła pani Agnieszka wraz z panem Jarkiem. Niezwykle zjawiskowo wyglądała w swojej czarnej zwiewnej sukni, roztaczając wokół siebie jakąś magiczną aurę. Od pierwszej chwili poczułam do Niej sympatię. Spodobało mi się, że niemal od razu nawiązała kontakt z publicznością, prezentując aktorski luz.
A gdy zaczęła śpiewać pierwszy utwór
utwierdziłam się w przekonaniu, że to będzie wyjątkowy wieczór. W kolejnych piosenkach w pełni ujawnił się Jej porywający głos, od którego niemal przechodziły mnie dreszcze.
Niesamowite były dla mnie te zmiany w głosie – od szeptanych recytacji do niezwykle głośnych i zaskakująco długich brzmień, które przez następne minuty dźwięczały mi w uszach. Mówi się często, że „kobieta zmienną jest”.
W przypadku tej Artystki to powiedzenie jest jak najbardziej prawdziwe. Swobodnie przechodziła od nastrojowych, lirycznych interpretacji do niemal ognistych, pełnych energii utworów. I w każdym jej głos brzmiał tak samo pięknie, zaskakując swoją skalą.
Urzekło mnie też w Artystce duże poczucie humoru. Objawiało się ono tego wieczoru wiele razy. Było je widać zarówno w takich charakterystycznych „utarczkach słownych” z panem Jarkiem, cudnie grającym na gitarze akustycznej i na instrumencie zwanym bouzouki,
jak również w relacjach z publicznością,
co wywoływało ożywienie i wybuchy śmiechu.
Można powiedzieć, że ten koncert był dość specyficzny – był niejako takim wręcz przedstawieniem, które na długo pozostanie w mojej pamięci.
Gdy wyszliśmy z gościnnego budynku biblioteki, przywitał nas zimny wieczór. I w tym momencie zamarzyła mi się zielona herbata u Blusów.
Nie zastanawiając się zbyt długo pojechaliśmy zatem na Żoliborz, licząc że załapiemy się nie tylko na rozgrzewający napój. W La Boheme chyba każdego dnia odbywają się różne koncerty i nieformalne spotkania Artystów do późnych godzin nocnych. Tego dnia też było dość tłoczno i wesoło. Na scenę wstępowały coraz to inne osoby, aby zagrać i zaśpiewać choćby kilka utworów. I właśnie wtedy miałam okazję usłyszeć kolejny niesamowity głos.
Kobieta, o której teraz wspominam będzie miała w najbliższą sobotę swój koncert w La Boheme. Jeśli nie macie jeszcze planów koniecznie się wybierzcie – szczegóły tu.
Prawdą jest to, co napisano w wydarzeniu, a mianowicie: „(…) obdarzona mocnym głosem, który potrafi pokazać całą paletę wrażliwości (…)”.
Mnie tym razem nie uda się dotrzeć, ale kiedyś muszę Ją ZOBACZYĆ raz jeszcze.
niedziela, 18 listopada 2018
Sztuka patrzenia
Nie wiem jak w innych miastach, ale w Warszawie ten piątkowy (16 listopada 2018), wieczór nie przypominał już w niczym tych wcześniejszych. Pogoda zrobiła się typowo późno-jesienna, a temperatura na dworze zmuszała do szczelniejszego zapięcia okryć wierzchnich. Powietrze falowało gniewnie pod nagłymi podmuchami wiatru, przenikając na wskroś.
Dlaczego zatem zdecydowałam się wyjść jednak z domu? Ja, taki okropny zmarzluch?
Dowiedziałam się bowiem od Joli z Zagrody Ławeczki o wydarzeniu, którego bohaterem miał być pewien Interesujący Człowiek. Słyszałam o Nim trochę i widziałam Jego niektóre prace w internecie. Nie to jednak było głównym powodem mojej chęci poznania Go osobiście i ujrzenia na własne oczy tworzonych przez Niego dzieł. Ktoś powie, że podeszłam do tematu zbyt emocjonalnie. Może i tak, ale… któż mi tego zabroni?
Krzysztof Ludwin – bo właśnie o nim mowa, kojarzył mi się z pewną uroczą wsią w Małopolsce, w której zostawiłam skrawek swojego serca. Czy może zatem dziwić, że chciałam poznać człowieka, który tak cudownie przedstawiał na swoich akwarelach zakątki, które miałam okazję ujrzeć podczas mojej pierwszej – i mam nadzieję, że nie ostatniej – podróży do L? Tytuł wernisażu „Nerwowy ekspresjonizm” był dodatkową zachętą i choć na malarstwie specjalnie się nie znam, postanowiłam sprawdzić czy mój zmysł wzroku zostanie w jakiś sposób poruszony. Szczególnie, że dawno nie miałam okazji oglądać obrazów.
Miejsca wydarzenia nie znałam, choć okolice Alei Jerozolimskich nie są mi obce. Po przekroczeniu otwartej bramy prowadzącej na wewnętrzne podwórko odniosłam wrażenie, jakby wieczorny mrok zdecydowanie złagodniał. I nie była to wyłącznie zasługa zapalonych w Galerii świateł, przebijających przez duże okna. Z wnętrza biła jakaś dobra energia, która zachęcała do wejścia, niemal przyciągała.
Z wielką ochotą zatem przekroczyłam próg, by znaleźć się nagle w zupełnie innym świecie. Odurzyła mnie niemal całkowicie gwałtowność kolorów i siła płynąca z wiszących na ścianach obrazów. Odniosłam wrażenie, że każdy z nich przywołuje mnie, abym to na nim w pierwszej kolejności skupiła swoją uwagę.
Wierzcie mi, że byłam w prawdziwej rozterce i pierwsze minuty upłynęły mi na nerwowym rozglądaniu się po sali. Chłonęłam barwy, których intensywność momentami zapierała dech. Potrzebowałam dłuższej chwili, aby odzyskać spokój i podjąć wreszcie decyzję, z jakiego miejsca rozpocznę swoją wędrówkę po miastach widzianych oczyma Krzysztofa. Elementy architektury stanowią bowiem istotny element Jego obrazów.
Zachwyciła mnie nie tylko ta „nerwowa energia” kolorów. W równym stopniu urzekł mnie fakt, że każda z prac kryła w sobie różne zagadki. Stojąc blisko zauważało się masę różnych detali, wśród których przeważały kształty rowerów, parasoli oraz nagle wyłaniających się postaci.
Natomiast oddalając się odkrywało się inne szczegóły. Na tych bowiem – jak zrozumiałam w bezpośredniej rozmowie – budowane są obrazy malowane przez Krzysztofa.
Sam Artysta – zaliczony przez prestiżowy magazyn francuski "Pratique des Arts" do zaszczytnego grona 50 najlepszych współcześnie akwarelistów – okazał się przesympatycznym człowiekiem.
Bez zbędnego patosu opowiadał o swojej twórczości, wplatając w opowieści dużą dozę poczucia humoru.
Z każdym, kto miał ochotę do Niego podejść, wdawał się w pogawędkę, emanując życzliwością i otwartością.
A osób przybyłych na wydarzenie było naprawdę sporo i to w bardzo różnym wieku.
Trudno mi było pożegnać energetyzującą przestrzeń Galerii. Powracałam wielokrotnie do wybranych obrazów - więcej ich tu - na nowo delektując się ich widokiem.
Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się przybyć do L. na jakiś plener z udziałem Krzysztofa. Bardzo bym chciała, wręcz… muszę ZOBACZYĆ jak powstają te wszystkie piękne akwarele, które można też podziwiać na stronie Artysty.
[wpis edytowano: 14.04.2019]
informacja:
prezentowane zdjęcia pozostają własnością ich autora; uzyskano zgodę na ich wykorzystanie we wpisach z 2018 roku (na czas współpracy)
Dlaczego zatem zdecydowałam się wyjść jednak z domu? Ja, taki okropny zmarzluch?
Dowiedziałam się bowiem od Joli z Zagrody Ławeczki o wydarzeniu, którego bohaterem miał być pewien Interesujący Człowiek. Słyszałam o Nim trochę i widziałam Jego niektóre prace w internecie. Nie to jednak było głównym powodem mojej chęci poznania Go osobiście i ujrzenia na własne oczy tworzonych przez Niego dzieł. Ktoś powie, że podeszłam do tematu zbyt emocjonalnie. Może i tak, ale… któż mi tego zabroni?
Krzysztof Ludwin – bo właśnie o nim mowa, kojarzył mi się z pewną uroczą wsią w Małopolsce, w której zostawiłam skrawek swojego serca. Czy może zatem dziwić, że chciałam poznać człowieka, który tak cudownie przedstawiał na swoich akwarelach zakątki, które miałam okazję ujrzeć podczas mojej pierwszej – i mam nadzieję, że nie ostatniej – podróży do L? Tytuł wernisażu „Nerwowy ekspresjonizm” był dodatkową zachętą i choć na malarstwie specjalnie się nie znam, postanowiłam sprawdzić czy mój zmysł wzroku zostanie w jakiś sposób poruszony. Szczególnie, że dawno nie miałam okazji oglądać obrazów.
Miejsca wydarzenia nie znałam, choć okolice Alei Jerozolimskich nie są mi obce. Po przekroczeniu otwartej bramy prowadzącej na wewnętrzne podwórko odniosłam wrażenie, jakby wieczorny mrok zdecydowanie złagodniał. I nie była to wyłącznie zasługa zapalonych w Galerii świateł, przebijających przez duże okna. Z wnętrza biła jakaś dobra energia, która zachęcała do wejścia, niemal przyciągała.
Z wielką ochotą zatem przekroczyłam próg, by znaleźć się nagle w zupełnie innym świecie. Odurzyła mnie niemal całkowicie gwałtowność kolorów i siła płynąca z wiszących na ścianach obrazów. Odniosłam wrażenie, że każdy z nich przywołuje mnie, abym to na nim w pierwszej kolejności skupiła swoją uwagę.
Wierzcie mi, że byłam w prawdziwej rozterce i pierwsze minuty upłynęły mi na nerwowym rozglądaniu się po sali. Chłonęłam barwy, których intensywność momentami zapierała dech. Potrzebowałam dłuższej chwili, aby odzyskać spokój i podjąć wreszcie decyzję, z jakiego miejsca rozpocznę swoją wędrówkę po miastach widzianych oczyma Krzysztofa. Elementy architektury stanowią bowiem istotny element Jego obrazów.
Zachwyciła mnie nie tylko ta „nerwowa energia” kolorów. W równym stopniu urzekł mnie fakt, że każda z prac kryła w sobie różne zagadki. Stojąc blisko zauważało się masę różnych detali, wśród których przeważały kształty rowerów, parasoli oraz nagle wyłaniających się postaci.
Natomiast oddalając się odkrywało się inne szczegóły. Na tych bowiem – jak zrozumiałam w bezpośredniej rozmowie – budowane są obrazy malowane przez Krzysztofa.
Sam Artysta – zaliczony przez prestiżowy magazyn francuski "Pratique des Arts" do zaszczytnego grona 50 najlepszych współcześnie akwarelistów – okazał się przesympatycznym człowiekiem.
Bez zbędnego patosu opowiadał o swojej twórczości, wplatając w opowieści dużą dozę poczucia humoru.
Z każdym, kto miał ochotę do Niego podejść, wdawał się w pogawędkę, emanując życzliwością i otwartością.
A osób przybyłych na wydarzenie było naprawdę sporo i to w bardzo różnym wieku.
Trudno mi było pożegnać energetyzującą przestrzeń Galerii. Powracałam wielokrotnie do wybranych obrazów - więcej ich tu - na nowo delektując się ich widokiem.
Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się przybyć do L. na jakiś plener z udziałem Krzysztofa. Bardzo bym chciała, wręcz… muszę ZOBACZYĆ jak powstają te wszystkie piękne akwarele, które można też podziwiać na stronie Artysty.
[wpis edytowano: 14.04.2019]
informacja:
prezentowane zdjęcia pozostają własnością ich autora; uzyskano zgodę na ich wykorzystanie we wpisach z 2018 roku (na czas współpracy)
niedziela, 11 listopada 2018
chwilo TRWAJ
Miałam rozpocząć ten wpis jakąś głęboką Myślą w formie
cytatu, bądź własnej refleksji. Żadne jednak interesujące spostrzeżenie nie
przyszło mi do głowy, zatem postanowiłam poszukać jakiejś inspiracji, tudzież (wybaczcie,
uwielbiam to słowo) wskazówki w internecie.
I tak, nieoczekiwanie dla siebie, natrafiłam na fragment książki, której nie czytałam. Nazwisko Autorki też nic mi nie mówiło. Oto i on:
„(…) Żyj chwilą obecną. Nie przyszłością ani przeszłością. Liczy się teraz. nie wiesz, co się wydarzy jutro, a wczoraj już przeminęło, więc jedyne co masz, to dziś, ta chwila. Ciesz się nią. (…)”
Cathy Kelly – „Raz w życiu”
I tak, nieoczekiwanie dla siebie, natrafiłam na fragment książki, której nie czytałam. Nazwisko Autorki też nic mi nie mówiło. Oto i on:
„(…) Żyj chwilą obecną. Nie przyszłością ani przeszłością. Liczy się teraz. nie wiesz, co się wydarzy jutro, a wczoraj już przeminęło, więc jedyne co masz, to dziś, ta chwila. Ciesz się nią. (…)”
Cathy Kelly – „Raz w życiu”
Podobno nasze życie składa się właśnie z Owych Chwil,
nazywanych niekiedy takim „tu i teraz”. Czy potrafimy się nimi cieszyć? Czasem może i tak. Mnie też niekiedy to się udaje.
Wiele razy podkreślałam ostatnio, że pracuję nad swoim
zmysłem słuchu. Objawia się to głównie tym, że biorę udział w różnorodnych
muzycznych wydarzeniach. Ich przekrój jest może nawet dość … zaskakujący, bowiem muzyka jazzowa, przeplata się z elektroniczną, czasem nawet operową oraz bluesem. A wśród nich delikatnie - choć dość stanowczo – zaznacza swoją obecność… „muzyka poetycka”, jak bym ją nazwała.
Niewykluczone, że Ktoś zechce mnie tu poprawić, bądź może uświadomić, że ten
gatunek też ma swoją określoną nazwę. Ja jej nie znam. Wiem natomiast, że to
Wyjątkowa Muzyka – gdyż główną rolę moim zdaniem, pełni tam TEKST.
A tego właśnie miało nie zabraknąć w ten sobotni wieczór. I z tego też względu z taką ochotą wybrałam się na Żoliborz, aby po raz już chyba… SZÓSTY? zasiąść wygodnie w barwnej przestrzeni stworzonej przez Ewę i Jarka, czyli… w La Boheme.
Tym razem miał wystąpić Zespół o nazwie Tkaczyk Trio w składzie: Mirella, Wojtek i Krzysztof.
Gościnnie natomiast miała pojawić się Joanna Mioduchowska, co niezwykle mnie
ucieszyło. Zakochałam się w Jej głosie od niemal pierwszego wejrzenia, czyli od
dnia 15 września 2018 r. A harmonijka ustna już na zawsze chyba pozostanie instrumentem, z którym Joasia
będzie mi się kojarzyła.
Podczas tego wrześniowego koncertu poznałam Krzysztofa i dowiedziałam się o tym wczorajszym wydarzeniu, które na tamten moment był dopiero w planach.
Podczas tego wrześniowego koncertu poznałam Krzysztofa i dowiedziałam się o tym wczorajszym wydarzeniu, które na tamten moment był dopiero w planach.
Czy mogłam sobie odmówić przyjemności ponownego z Nimi spotkania i poznania
pozostałych Osób? Nie mogłam... A raczej nie chciałam…
I po raz kolejny podjęłam Dobrą Decyzję – koncert był bowiem
FENOMENALNY
co oczywiście w pełni
doceniała zgromadzona Publiczność, oklaskując żywo każdy utwór - jak tu:
A „La Boheme” tego wieczoru
znowu zatętniła życiem – Przyjaciół, Znajomych i Nieznajomych – bo zawsze
ktoś trafi tu pierwszy raz – było bardzo wielu.
Jak miło było poczuć tę atmosferę niczym nieskrępowanej „artystyczności”. Magiczni
Gospodarze – czyli Ewa z Jarkiem – przyciągają do Siebie bowiem różne
Utalentowane Dusze. Zaglądają tu i Muzycy i Malarze, a także Pisarze i Poeci.
Zawsze jest barwnie, dźwięcznie i wesoło.
Jak dobrze, że w Warszawie mam takie właśnie miejsce. Działa na mnie tak samo pozytywnie, jak w Małopolsce pewna urocza wieś, o której cykl wpisów zamieściłam w październiku 2018.
Tym razem również było wesoło. Duża tu zasługa samych Artystów, którzy z ogromnym poczuciem humoru, naturalnością i pewnym dystansem – wynikającym być może z doświadczenia życiowego – prezentowali swój repertuar. A był naprawdę imponujący. Chwilami było nastrojowo, może nawet ciut nostalgicznie, innym razem radośnie, nawet tanecznie – brawa dla Jedynej Pani w tym Zespole za jeden z utworów.
I gdy tak rozbrzmiewały teksty przystrojone w dźwięki dwóch różnych gitar i
klawiszy, siedziałam urzeczona ich Głębią. Zarówno p. Zosia Pągowska, jak i Krzysztof pięknie piszą - choćby takie słowa napisane
przez Niego – „O czym milczysz” na długo zapadną mi w
pamięć. A wierzcie mi, że było ich o wiele, wiele więcej.
Chciałabym mieć płytę z utworami prezentowanymi na koncertach przez „Tkaczyk Trio”.
A najlepiej jeszcze z tymi śpiewanymi przez Krzysztofa wspólnie z Joasią. Uwielbiam słuchać, gdy śpiewają w duecie
Chciałabym mieć płytę z utworami prezentowanymi na koncertach przez „Tkaczyk Trio”.
A najlepiej jeszcze z tymi śpiewanymi przez Krzysztofa wspólnie z Joasią. Uwielbiam słuchać, gdy śpiewają w duecie
– nawet, gdy czasem trafiają się Im małe pomyłki. Choć i takie momenty
mają swój urok, ponieważ bije z nich taka… sympatyczna naturalność. I RADOŚĆ z
tego, co się robi. A tą było widać i czuć przez cały czas.
Nie mam pojęcia jak to się stało, że spędziłam na Żoliborzu
ponad sześć godzin – wcześniej bowiem jeszcze zajrzałam do Bogusi z MAL na spotkanie dotyczące budowania własnej odporności oraz wyjątkowym właściwościom aloesu.
Dla mnie była to po prostu DŁUŻSZA CHWILA, taka która mogłaby trwać i TRWAĆ…
Na szczęście będę mogła ją znowu POCZUĆ z początkiem
grudnia. Krzysztof obiecał mi dodatkowo, że wykonają wtedy pewien utwór, który
miałam okazję usłyszeć wczoraj na żywo po raz pierwszy. Już sam tytuł brzmi tajemniczo – „Madrygały” – jeśli czegoś znowu nie pokręciłam. Bardzo mi się on spodobał – wręcz porwał swoim tekstem oraz oprawą muzyczną.
I jak cudnie brzmiały te klawisze pod palcami Mirelli…
Nie wiem, jaka będzie Wasza decyzja, ale ja rezerwuję sobie CZAS na dzień 1 grudnia 2018 (sobota), ponieważ… musze to ZOBACZYĆ – nawet jeśli tym razem będzie to inna część Warszawy.
I jak cudnie brzmiały te klawisze pod palcami Mirelli…
Nie wiem, jaka będzie Wasza decyzja, ale ja rezerwuję sobie CZAS na dzień 1 grudnia 2018 (sobota), ponieważ… musze to ZOBACZYĆ – nawet jeśli tym razem będzie to inna część Warszawy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)